niedziela, 29 marca 2015


  (3) Babcia Wiktoria


 Zwyczajem ówczesnym Wiktoria otrzymała wykształcenie domowe: trochę języków obcych i literatury, język i historia Polski oraz gra na fortepianie. Dodatkowo wyuczyła się szycia. Gdy miała 23 lata, zmarł jej ojciec. Liczna rodzina znalazła się w ciężkiej sytuacji. Aby związać koniec z końcem i ulżyć matce, Wiktoria z siostrami od rana do nocy dawały lekcje muzyki.
   Po wyjściu za mąż i osiedleniu się w Żytyniu, Wiktoria Zabiełłowa pędziła pracowity żywot żony i matki. Do prac domowych dochodziła uprawa ogrodu oraz obsługiwanie żywego inwentarza. Poza tym babka szyła zarobkowo i udzielała lekcji gry na fortepianie. 
--------------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło do autora:
"Wiktoria szyła, najczęściej suknie ślubne. Miała jeszcze do tego dodatkowy obowiązek ubierania panien młodych do ślubu. Prawie co drugą niedzielę zjawiała się taka panna z druhną. Mama grzała rurki na lampie i fryzowała jej włosy, co trwało długo a my trzy siostry przyglądałyśmy się z zainteresowaniem. Układała suknię, upinała welon i wianek, czasem popudrowała chlipiąca dziewczynę. Wreszcie zajeżdżał pan młody dorożką i zabierał oblubienicę.
   Mama była bardzo uzdolniona. Co się w domu zepsuło, nie Adam, lecz ona reperowała, przybijała, piłowała. Miała zamiłowania lecznicze. Czytała książki na ten temat i leczyła ziołami dzieci swoje i robotników w Żytyniu. (...) Uczyła nas przy fortepianie pieśni patriotycznych. Pilnie przestrzegała, abyśmy nie zniekształcały mowy polskiej, pobierając nauki w rosyjskim gimnazjum. Była wielką zwolenniczką Piłsudskiego i bardzo się dziwiła, że ja nią nie byłam."
---------------------------------------------------
   Godzi się wspomnieć o jej działalności społecznej i patriotycznej; mianowicie zbierała u siebie dziewczęta - córki miejscowych robotników - i pod pozorem wspólnego szycia uczyła je czytać i pisać po polsku a także rachunków i historii Polski. Był to rodzaj "tajnych kompletów", odważne i niebezpieczne przedsięwzięcie, gdyż uczenie po polsku na tych ziemiach karano zsyłką na Sybir.
----------------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło:
" Wkrótce Wiktoria prowadziła całą polską szkołę. Mieliśmy dużą, oszkloną werandę, na której stał długi stół i ławy. Przeszło 40 dzieci uczyło się tu po polsku czytać i pisać, rachunków i innych przedmiotów, w zależności od wieku. Przygotowywała je również do pierwszej Komunii Świętej. Wszystko to funkcjonowało nielegalnie, pod groźbą wtargnięcia żandarmów."
-----------------------------------------------------
   Mimo tylu pracochłonnych zajęć, Wiktoria znajdowała czas, aby bywać u sąsiadów i przyjmować gości. Słynęła z wypiekania znakomitych ciast (sękacza) i tortów. Miała uzdolnienia literackie a w każdym razie ciągoty do poezji; między innymi próbowała opisać, nieporadnym wprawdzie wierszem, ale ciepło i z humorem, swój dom rodzinny. Gdy umarła w Równem, wiele jej uczennic z płaczem żegnało tę, która bezinteresownie tyle dobrego dla nich uczyniła.
   W Żytyniu dziadkowie wiedli żywot nader skromny. Wprawdzie mieszkanie było przestronne - pod koniec życia 7 izb, ogród, sad, pole ziemniaczane, 2 krowy i koń oraz bryczka wypożyczana z fabryki do wyjazdów w okolice - ale pensja dziadka na tyle osób z ledwością starczała. Mimo to wszystkie dzieci, które przeżyły, otrzymały średnie wykształcenie. Był to z pewnością ze strony dziadków duży wysiłek finansowy. Należy też pamiętać, iż w zaborze rosyjskim kształcenie Polaków napotykało na szczególne trudności. Szkołę średnią uczyniono narzędziem wynaradawiania, a i tak dostać się do niej nie było łatwo, zaś koszty nauki poważnie ciążyły na rodzinnym budżecie. Najbliższa szkoła znajdowała się w Równem, należało więc również opłacać stancję.
   Jacy to byli ludzie, moi dziadkowie? Trudno mi dzisiaj oceniać, gdyż subiektywne wrażenia nie pozwalają na wydobycie z cienia wszystkich ich cech. Z całą pewnością byli cisi i skromni, bez żadnych aspiracji życiowych, których zresztą mieć w owych czasach i okolicznościach nie mogli. Brak majątku i wykształcenia automatycznie zamykał drogę do pozycji zapewniającej dostatek i ciekawe przeżycia. Głęboka i szczera wiara w nauki Kościoła w połączeniu z wrodzoną uczciwością i prostodusznością, kazała zapewne patrzeć na życie jak na wyrównany szlak, wyznaczony prawami boskimi i ludzkimi, choć wyboisty, ale prowadzący do nieśmiertelności i szczęścia pozaziemskiego. Byli dobrzy, skłonni do poświęceń i bardzo mało wymagający od życia. Gdyby nad ich życiorysem ktoś chciał zamieścić motto, najlepiej i w sposób lapidarny oddałyby je słowa prostego wiersza, znalezionego w sztambuchu babki:


"Cicho boską spełnić wolę,
Cicho bliźnim ulżyć dolę,
Cicho kochaj ludzi, Boga,
Cicho - oto święta droga.

Cicho z swymi dzielić radość,
Cicho wszystkim czynić zadość,
Cicho innych błędy znosić,
Cicho życzyć, błagać, prosić.

Cicho z cnoty zbieraj plon,
Cicho, aż nadejdzie zgon;
Cicho ciało spocznie w grobie,
Cicho da Bóg niebo tobie."

   Czyż te słowa nie przypominają pełnej pokory złotoustej maksymy Juan Eugenio Hartzenbuscha, dramaturga hiszpańskiego z XIX w.:

"Patrz, Florencjuszu, na wody strumienia:
Cicho poją łąkę, nie pragnąc zapłaty.
Odtąd, w tę naukę nową tak bogaty,
Czyń dobrze bliźniemu i rób to w milczeniu."

   A jeżeli potrzebne jest świadectwo współczesnych i dobrze znających ten spokojny dom ludzi, niech nim będzie wyjątek z wiersza, jaki na 25-lecie ślubu dziadków napisał i wygłosił na uroczystości srebrnego wesela 18 lutego 1914 roku Adam Chmielowski, przyjaciel domu:


"Nam się zdaje, niedawne to czasy, Adamie!
Tak jasno nasza pamięć tę chwilę odtwarza.
Gdyś Twej zacnej małżonce podał Twoje ramię,
W ślubnych szatach i wieńcu wiodąc do ołtarza.
I radosne to były, i rozkoszne chwile,
Dusze Wasze płonęły w ognisku miłości,
Życie się uśmiechało uroczo i mile,
Jutrzenka Wam świeciła w urokach przyszłości!

I poszliście tak cicho, spokojnie i zgodnie,
Wyrok pobłogosławił Waszych dążeń cele,
Bo Chrystus, jak do Marty, rzekł do Was łagodnie,
Że ten wiele uzyska, kto ukochał wiele.
A Wyście się kochali w całej serc swych pełni.
Zdrada, zazdrość, nieufność wśród Was nie postały.
I żyliście najzgodniej, jak mogą śmiertelni,
W zgodnym Waszym stadle mieszkał spokój stały.
Wychowaliście dziatwę ku chwale przyszłości,
Pracujecie wytrwale, ciągle w pocie czoła,
I dajecie im przykład tej wstrzemięźliwości,
Którą człowiek uczciwy naśladować zdoła.

Wytrwaliście tak wspólnie ćwierć Waszego wieku,
Z niezłomną siła woli w zakresie czynności,
A wszystko, co się ceni w uczciwym człowieku,
Cechuje Waszą przeszłość - niechajże w przyszłości
Nie uchyli się z cnoty i honoru drogi,
Wieńcząc Wasze zamiary plonem pożądanym;
Opatrzność niech osłania Waszej chaty progi,
By smutek, niedostatek dla Was był nieznanym.
Idźcie do drugiej ćwierci w niezłomnym pokoju,
I gwiazda pomyślności niech Wam w drodze świeci.
A gdy spoczniecie w szczęściu po swej pracy, znoju - 
Niech Wasz byt opromienia szczęście Waszych dzieci."

   Dziadkowie mieszkali w Żytyniu do 1929 r. Dziadek Adam otrzymywał niewielką emeryturę. Skutkiem podeszłego wieku i chorób, wymagali stałej opieki, toteż w 1929 r. zabrał ich do siebie najstarszy syn, Wacław, mieszkający wtedy z rodziną w Białymstoku.
   Długoletni pobyt w Żytyniu i związane z tym przeżycia, niewątpliwie spowodowały silne przywiązanie staruszków do tego miasteczka. Gorzko płakali, wyjeżdżając stamtąd na zawsze. Nie ukoił żalu nawet przyjazd do miasta ich młodości - zresztą byli już tak schorowani, że nie mogli opuszczać mieszkania.
-------------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło:
"Ojciec był bardzo religijny i przy tym praktykujący. Z drugiej strony, wieczorem, po pacierzu, czasem mawiał: <No, już boruchy odprawiłem a teraz mogę iść spać.> Mamę bardzo te <boruchy> denerwowały; uważała, że nie godzi się tak mówić o modlitwie. Mnie zaś bawiły i próbowałam sama tak mówić.."
--------------------------------------------------
   Dziadkowie pozostawali ludźmi bardzo cichymi i zrównoważonymi. Z trudem przypominam sobie ich głos - mówili bowiem niewiele i niezbyt głośno. Babka niekiedy rano. krzątając się przy łóżku, śpiewała godzinki. Dziadek większość dnia drzemał, siedząc na łóżku i opierając głowę na ręce złożonej na biurku. Po wielu dziesiątkach lat pracowitego żywota, oprócz ubogiej bielizny i pościeli nie posiadali właściwie nic - prawda, dziadek miał złoty, kieszonkowy zegarek o trzech kopertach, ofiarowany mu przez współpracowników na 25-lecie jego pracy w cukrowni. Na zewnętrznej kopercie przylutowano wielki, złoty monogram a wewnątrz wygrawerowano okolicznościowy napis. Zegarek ten po śmierci dziadka w 1933 r. miał mi przypaść w udziale po osiągnięciu dojrzałości. Na razie nosił go ojciec. Był to zresztą w naszym domu jedyny wartościowy przedmiot, oprócz obrączek rodziców. Złotą dewizkę od zegarka rodzice zmuszeni byli sprzedać w zimie 1939 r., gdy ojciec nie mógł znaleźć pracy zarobkowej. Sam zegarek cudem przetrwał wojnę i kilka sowieckich rewizji w mieszkaniu; dopiero latem 1945 r. rodzice sprzedali go, by móc się jakoś urządzić w Sławie Śląskiej, gdzie zamieszkali po wyjeździe z terenów zajętych przez ZSSR.

   W 1931 r. ojciec został przeniesiony służbowo do Brześcia nad Bugiem. Oczywiście, dziadkowie wyjechali razem z nami. 18 stycznia 1933 r. dziadek Wincenty-Adam zmarł w wieku 73 lat. Na pogrzeb przyjechały jego dzieci: Mirosława, Stanisława, Lucjan oraz Olgierd Wirpsza, mąż ciotki Wali. Pamiętam, jak w zadymce śnieżnej wyruszał z podwórza karawan a za nim mała grupka osób, odprowadzających go na cmentarz. Mama, ja i płacząca babka zostaliśmy w domu.
 
Wincenty-Adam Zabiełło na łożu śmierci 1933 r.

   Na drugi dzień rano wuj Olgierd zabrał babcię do Równego, gdzie jeszcze blisko dwa lata mieszkała u Wirpszów. Do końca życia była bardzo czynna. Uczyła wnuka Zygmunta gry na fortepianie, odrabiała z wnukami lekcje, robiła ładne roboty ręczne. Zmarła nagle 14 grudnia 1935 r. Na rok przed śmiercią, na Boże Narodzenie 1934 r. miała po raz ostatni możność ujrzenia wszystkich swych dzieci, gdyż zorganizowano w Równem coś w rodzaju zjazdu rodzinnego. Po jej śmierci, do trumny stojącej na katafalku w mieszkaniu przychodziło wiele osób, wśród nich starsze kobiety z Żytynia, jej dawne uczennice, składając hołd "naszej dobrej Pani".
 -----------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło do autora:
"Mama chorowała na wątrobę, serce i silny reumatyzm. W dużym pokoju miała swe łóżko, za parawanem. Pewnego ranka cicho zgasła na siedząco. Obok bawiły się wnuki, ale nikt nie zauważył, kiedy nastąpiła śmierć."
------------------------------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz