poniedziałek, 1 lutego 2016





(48) Życie codzienne w Brześciu w latach 1941-44

   Jakież było to nasze życie w latach 1941-44? Okupacja niemiecka zastała nas zahartowanych do trudów egzystencji pod władzą, która nie miała zwyczaju rozpieszczania poddanych. Przystosowanie przyszło więc bez większych trudności.  Chodziło po prostu o to, aby mieć jakiś dach nad głową i trochę żywności. Opalaliśmy drzewem, którego furkę kupowało się od chłopa. Niemcy nie przeszkadzali w wyrębie lasów na opał. Podstawę wyżywienia stanowiło kilka worków ziemniaków i beczka kapusty, własnoręcznie szatkowanej do kiszenia. Do tego zupy otrzymywane w miejscu pracy, chleb przydziałowy oraz niewielkie ilości tłuszczu i mięsa, kombinowane lub kupowane na rynku. Utyć na tym wikcie było trudno. Często śniadanie i kolację stanowiła szklanka herbaty z sacharyną i razowy, ościsty chleb smarowany musztardą, co dawało złudzenie, że jest obłożony wędliną. Powszechna kuracja odchudzająca sprawiła, iż grubasów nie widywało się w ogóle, wszyscy byli wysmukli o nieco zapadniętych policzkach, a ubrania wisiały najczęściej jak worki.

Jerzy Zabiełło, 1943.
   W mieście można było kupić wszystko, oczywiście nielegalnie i za bardzo duże pieniądze. Wśród legalnych sklepów przeważały tak zwane "Sodawasserladen", czyli sklepiki z wodą sodową. Zwykle stało też tam kilka skrzynek z warzywami i owocami, pod ladą zaś przehandlowywano dziesiątki i setki kilogramów słoniny i smalcu, masła, cukru i mięsa. Handel tymi artykułami był oficjalnie niedozwolony i w razie nakrycia przez policję w najlepszym wypadku następowała ich rekwizycja. Toteż towar nigdy nie leżał w sklepie - przynoszono go na określoną godzinę i natychmiast przekazywano umówionemu klientowi.
   Modne były również sklepy komisowe, w których pod przykrywką sprzedaży nowej i używanej odzieży, bielizny i obuwia kwitł handel dewizami, złotem, a nierzadko i artykułami z niemieckiej intendentury. W ogóle towary niemieckie, mimo surowych zakazów, można było dostać wszędzie. Konserwy, wódkę, żyletki a przede wszystkim różne gatunki papierosów sprzedawano w sklepach i w handlu "przenośnym", oczywiście wówczas, gdy w pobliżu nie było nikogo w mundurze feldgrau. Po papierosach poznawało się, nie wychodząc na ulicę, jakie wojska przebywają aktualnie w mieście - oprócz niemieckich pojawiały się bowiem węgierskie, rumuńskie i włoskie. Włosi oferowali za żywność nawet amunicję, a niekiedy pistolet lub karabin. Zawsze znalazł się jakiś chętny nabywca...
   Oczywiście, otwarto wiele warsztatów usługowych: pracownie szewskie i krawieckie, zakłady fryzjerskie, ślusarskie, pralnie chemiczne. Wiele było zakładów fotograficznych, gdyż mania robienia sobie pamiątkowych zdjęć nie przygasła podczas wojny, przeciwnie, obecność wielkiej ilości wojsk sprzyjała interesom tej branży.

Witold Mioduszewski i Jerzy Zabiełło omawiają interesy. Brześć, 1943 r.
   Nieraz patrząc na tłumy przechodniów uświadamiałem sobie nagle, że jestem świadkiem dziwnych obrotów koła historii: już po raz trzeci w ciągu dwóch lat zmieniły się mundury żołnierzy idących ulicami tego miasta, zmienił się język urzędowy, nazwy ulic, flagi na gmachach publicznych - a obraz przyszłości, dawniej tak jasno rysujący się w naszej wyobraźni, wyglądał coraz bardziej pogmatwanie. Wojna trwała i rozszerzała się na coraz dalsze obszary, wojska niemieckie dotarły pod Moskwę i Rostów, rozgorzały walki w Afryce Północnej. Wreszcie w grudniu 1941 roku wybuchła wojna japońsko - amerykańska.
   Przystąpienie Stanów Zjednoczonych do wojny przyjęliśmy jako coś całkiem normalnego i oczekiwanego. Wojna stała się powszechną a więc siłą rzeczy musiała się przedłużyć, lecz jej wynik nie mógł już budzić wątpliwości. Również Niemcy jakby przycichli, stali się nieco mniej butni - kończył się okres ich łatwych, spektakularnych sukcesów. Jeszcze posuwali się naprzód, ale w coraz bardziej zaciekłych, krwawych walkach. Pod Moskwą zostali zatrzymani i odrzuceni. Komunikaty z frontu brzmiały bardziej rzeczowo.
   Brześć pozostawał miastem na dalekich tyłach. O toczącej się gdzieś wojnie przypominały tylko zakrwawione bandaże rannych, przywożonych masowo ze wschodu - i wieczorne zaciemnienie. Poza tym Niemcy zachowywali się w Brześciu stosunkowo spokojnie. Nie było łapanek na ulicach, publicznych egzekucji, masowych aresztowań czy wywozu do niewolniczej pracy w Rzeszy. Oczywiście, ciężar okupacji odczuwaliśmy ciągle. Nie pozwalała o tym zapomnieć godzina policyjna i ciężka sytuacja żywnościowa. Niemcy stosowali też różne dziwaczne formy rekwizycji. Raz na przykład ogłaszano o obowiązku zdania wszystkich, posiadanych przez ludność futer i kożuchów. Innym razem opublikowano nakaz oddania wszystkich rowerów, jeszcze innym - nart. Niestosowanie się do tych  i innych zarządzeń było zagrożone karą śmierci.
   Przez pierwsze dwa lata okupacji spokój w powietrzu panował zupełny. Po raz pierwszy samoloty sowieckie zbombardowały Brześć dopiero 1 maja 1943 roku, po czym znów nastąpiła roczna przerwa. Nie manifestowały też działalności organizacje podziemne. Tylko dwa razy dali znać w mieście o swoim istnieniu partyzanci. Latem 1943 wybuchł ładunek podłożony na drewnianym moście na Muchawcu, na drodze o znaczeniu lokalnym. Niewielką dziurę zatkano deską i rzadki ruch odbywał się nadal bez przeszkód. W wieczór wigilijny tego samego roku podłożono petardę przy wejściu do lokalu "Nur fur Deutsche" przy ulicy 3-go Maja. Huk nastąpił potężny, w całym mieście zadzwoniły szyby, ale wybuch nikomu nie uczynił krzywdy.

Budowa mostu na Muchawcu przed wojną (zbiory NAC)
   Oczywiście, w dalszych okolicach nie było tak spokojnie i wiele pociągów wylatywało w powietrze. Ze szczególnym upodobaniem minowali partyzanci linię kolejową do Łunińca, może dlatego, że była jednotorowa, a więc łatwa do zablokowania.
   Na wschód od Bugu nie mieliśmy takich możliwości poruszania się po kraju, jakie mieli rodacy na terenie tak zwanej Generalnej Guberni, gdzie, mimo szykan i ograniczeń, można było jednak jeździć pociągami, czy nawet samochodami ciężarowymi. U nas dla ludności miejscowej nie istniała żadna komunikacja. Tylko pojedynczym osobom, na zasadzie znajomości z kolejarzami, udawało się odbywać półlegalne podróże. Nie było to bezpieczne - jak nie przyłapała żandarmeria niemiecka, to wykoleili pociąg partyzanci. Taki właśnie przykry wypadek miał wspomniany wcześniej Staś Chochłowski, któremu padający wagon przygniótł nogę. Na resztę życia pozostał inwalidą.
   Mieszkańcy Brześcia najczęściej wypuszczali się do Warszawy, która w naszym wypłukanym z towarów mieście wydawała się Eldoradem i w ogóle tętniącą życiem metropolią. Trudność dodatkową na tej trasie stanowiła granica na Bugu a więc dokładniejsza kontrola pociągów. Podróżowały przeważnie kobiety, mniej narażone na podejrzenia żandarmów. Z Warszawy przywożono najnowsze fasony mody damskiej i mnóstwo dowcipów politycznych, których w Polsce nigdy nie brakowało, nawet w najcięższych czasach.
 
Studio mody "Falbanka" w okupowanej Warszawie (http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/51,34889,13681404.html?i=3)
   Natomiast - o dziwo - zupełnie nieźle działała poczta. Wprawdzie można było wysyłać tylko kartki podlegające cenzurze i szły one dość długo - ale wszystkie, które wysłałem, dotarły do adresatów. W ten sposób utrzymywałem przez całą okupację kontakt z Januszem Mondalskim, przebywającym we Lwowie. Mieliśmy też wiadomości od ciotki Miry z Białegostoku, a nawet od Bielawskich z Omelanki na Wołyniu. W tym regionie jednak sytuacja szybko uległa pogorszeniu. Po pojawieniu się ukraińskich band bulbowców i banderowców, wszelki kontakt z tamtejszymi miejscowościami został przerwany.
------------------------------------------------------------------
Warszawski humor okupacyjny:

Warszawa, okupacja. W tramwaju linii 9 jakaś paniusia zwraca się do konduktora:
- Czy daleko jeszcze do Niepodległości?
- Jeszcze niecały roczek - odpowiada konduktor.

Robociarz będący lekko pod gazem, głośno wyrzekał w tłumie publiczności tramwajowej na opłakane skutki wojny. "A wszystko to - dodaje wreszcie - przez tego drania z piekła rodem, przez tego przeklętego "H". Na to, przeciska się ku niemu tajniak niemiecki i pyta groźnie: Co to za "H"? Kogo pan miał na myśli?" Robociarz nie tracąc kontenansu i wymawiając fonetycznie po polsku nazwisko brytyjskiego premiera odpala: No, Hurhila, ma się rozumieć. Tajniak odwraca się, a robociarz woła za nim:
"Te, panie gestap, panie gestap! A pan miał kogo na myśli?!

 Gość z prowincji widzi jak głęboko kopią ulicę i pyta:
- A po co to, panocku tak wszędzie kopią na ulicach?
Warszawiak odpowiada:
- Bo to szwaby szukają Polski Podziemnej.

Rok 1939. Gwałtowny rabunek mebli przez okupanta. Spotyka się dwóch Warszawiaków:
- Słyszałeś? Biuro podróży organizuje wycieczkę popularną do Berlina pod hasłem "Poznaj swoje meble".

"Stojący wewnątrz zatłoczonego dzyndzaja facet zauważa na drugim końcu wagonu swego kumpla, którego nie widział od wybuchu wojny.
- Jak się masz, Feluś, co robisz ? - woła.
Tamten, przykłada sobie dłonie do ust i woła na całe gardło:
- U - kry - wam się!"


( http://wawalove.pl/Rysunki-i-dowcipy-z-okresu-okupacji-sl10862)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz