wtorek, 2 lutego 2016




(49) Życie rozrywkowe brzeskiej młodzieży


   Spokój i względna stabilizacja sprawiły, że nieliczne wolne chwile wykorzystywaliśmy dla rozrywek, dostępnych w naszej sytuacji. Kwitło życie towarzyskie, powstawały grupy, które bawiły się wspólnie na potańcówkach, trwających niekiedy, ze względu na wczesną godzinę policyjną, przez całą noc. Przy starym, sprężynowym patefonie, po kilku kieliszkach samogonu i chudej zakąsce, harcowaliśmy do rana w takt fokstrotta, tanga, polki czy marsza. Wyprawiano wesela, imieniny, "Sylwestry". Usiłowaliśmy stwarzać przynajmniej pozory normalnego życia. Po ciężkiej, niewolniczej pracy przy akompaniamencie gardłowych wrzasków gefrajtrów i feldfeblów, dążyliśmy do odprężenia i odpoczynku w towarzystwie ludzi bliskich i przyjaznych. Tańce nasze miały więc coś rytualnego, stawały się wyrazem woli przetrwania a także swoistym wyzwaniem rzuconym nieprzyjacielowi, który chciał widzieć Polaków upokorzonych i drżących ze strachu o życie.
 
Sylwester 1942/43 W górnym rzędzie: drugi od lewej Czesław Ostrowski, trzeci Henryk Klebeko, piąty Jerzy Zabiełło.


   Gdyby żandarmeria lub policja dowiedziała się o tych tłumnych zebraniach, miałaby pretekst do aresztowań i zesłania do obozów lub co najmniej do pracy w Reichu. Dobieraliśmy się jednak starannie i osoby niepewne nie miały do naszych prywatek dostępu.
   Nie organizowaliśmy tajnych kompletów szkolnych i nie konspirowaliśmy. Na naukę nie było czasu. Odkładano tę sprawę na "po wojnie". Natomiast brak zapału do konspirowania wynikał z kilku powodów. Jeden z nich to fakt, iż wiele osób wyszło niedawno z więzień, właśnie za działalność "konspiracyjną". Dziwna ironia losu: zostali wyzwoleni przez hitlerowców! Pisałem o tym wyżej. Mimo, że w odmienionej sytuacji Związek Sowiecki stał się naszym sojusznikiem, stare resentymenty wciąż grały i hamowały zamiar organizowania się na korzyść takiego sojusznika. Istniał również inny powód, może nawet ważniejszy. Coraz mniejsze stawało się prawdopodobieństwo, iż Polska zachowa po wojnie dotychczasową granicę wschodnią na linii Dźwina - Zbrucz. W związku z tym nie czuliśmy się w Brześciu, jak u siebie, a raczej jak chwilowo zamieszkali na obcym terytorium, które wkrótce będziemy musieli opuścić. Tworzenie organizacji podległych zwierzchnictwu "londyńskiemu" wydawało się w tej niepewnej sytuacji niezbyt celowe. Nie mogły one znaleźć oparcia u miejscowej ludności narodowości białoruskiej i rosyjskiej. Z drugiej strony, nie mieliśmy chęci wiązania się z podziemiem rosyjskim, które zresztą odnosiło się do Polaków z nieufnością. Od lewicy byliśmy ideologicznie bardzo daleko. Oczywiście, istniała w Brześciu organizacja podległa warszawskiemu dowództwu AK i Delegaturze Rządu, była jednak słaba i nie przejawiała aktywności, przynajmniej, jeśli chodzi o działalność przeciwko Niemcom. Nikt zresztą nie starał się nas do niej wciągnąć.
-----------------------------------------------------
 Już na przełomie lipca i sierpnia 1941 r., do Brześcia przybył wysłannik Komendy Obszaru Białystok por. N.N. "Kmicic". Po nawiązaniu pierwszych kontaktów i przesłaniu raportu wyjechał w kierunku Białegostoku. Zginął w walce przy próbie przekroczenia granicy. W tym samym mniej więcej czasie w Brześciu, Pińsku, Kobryniu i Łunińcu przebywali już wysłannicy Komendy Głównej ZWZ i Komendy Obszaru. Pod koniec roku 1941 na stanowisko Komendanta Okręgu Poleskiego został skierowany przez KG ZWZ ppłk Franciszek Faix "Adam", "Ordyński", "Bystrzański".
W tym czasie objął on już kierownictwo nad zalążkami Komendy Okręgu Polesie, która została obsadzona głównie kadrą, przybyłą z Generalnej Guberni.

Oto co o stanie organizacyjnym Okręgu mówi meldunek Komendanta Głównego ZWZ do Naczelnego Wodza za okres 1 września 1941 - 1 marca 1942:

"Rydze. W końcu listopada 1941 r., wysłałem ekipę z ppłk piech. Ordyńskim jako p.o. komendanta na czele, dla zorganizowania Okręgu. Brak kadry oficerskiej w terenie utrudnia pracę. Sztab Okręgu, inspektoraty i komendy obwodowe muszę obsadzać ludźmi z GG. Praca Okręgu w pierwszej fazie organizacyjnej. Nawiązano kontakty z miejscowym społeczeństwem, przygotowano alibi dla nowych ludzi do pracy, przystąpiono do zmontowania sieci 

 wywiadu. Plan bojowy i OSZ (Odtwarzania Sił Zbrojnych) nie rozpoczęty."

Okręg Polesie należał do jednych z najgorzej zaopatrzonych Okręgów ZWZ-AK. O ubóstwie środków walki może świadczyć raport zastępcy szefa "Kedywu" Komendy Okręgu z jesieni 1943 r., a który mówił o: 
"5 pistoletach maszynowych MP 40 z jednym magazynkiem zapasowym, 2 rewolwerach typu nagan, 2 pistolety kal. 6,35 oraz 30 granatów obronnych produkcji radzieckiej. A także sprzęt minerski: kilka kilogramów plastiku oraz trotylu , gotowe bomby termitowe i około 60 kg szedytu."

(http://www.dws-xip.pl/PW/formacje/pw2012.html)
-----------------------------------------------------
   Bardzo chcieliśmy się znaleźć w szeregach regularnego wojska polskiego, ale nic nie zapowiadało jego nadejścia. Przeciwnie, gdy stało się jasne - od zakończenia bitwy stalingradzkiej - że Niemcy przegrali kampanię wschodnią, rosło prawdopodobieństwo, iż do Brześcia powrócą wojska sowieckie (o tworzeniu w ZSRR armii polskiej nie mieliśmy pojęcia). Tak więc i tu perspektywa wzięcia aktywnego udziału w wyzwalaniu kraju przedstawiała się niewyraźnie. Coraz częściej też myśleliśmy o wyjeździe na zachód, za Bug. Lepiej wyjechać stąd wcześniej - rozumowaliśmy - niż doczekać się znów władzy sowieckiej, która z pewnością nas wysiedli - pytanie tylko, w jakim kierunku: na zachód, czy na wschód. Ten dylemat tylko pozornie wygląda na niewesoły żart. Po roku 1945 ci nieliczni Polacy, którzy nie zgłosili się do repatriacji i pozostali w Brześciu, nie deklarując narodowości białoruskiej, zostali potraktowani jako element wrogi i osadzeni w obozach na Syberii, skąd pozostałych przy życiu zwolniono dopiero po śmierci Stalina.

Czasy okupacji niemieckiej. Zdjęcie romantyczne, prawdopodobnie 1943. Jerzy Zabiełło pierwszy z lewej.
   Jednakże rozterki nie zaprzątały nam wówczas zbytnio głowy. W oczekiwaniu na rozwój wydarzeń, staraliśmy się spędzać wolny czas jak najmilej. Latem korzystaliśmy z plaży nad Muchawcem a nawet zażywaliśmy pływania kajakiem, jak za dawnych, lepszych czasów. Ci, którzy mieli rowery lub mogli je wypożyczyć, jeździli całą gromadą na wycieczki za miasto. Pewnej zimy jeździłem nawet na nartach, dopóki okupant nie wydał zarządzenia o zdaniu ich przez ludność cywilną. Oczywiście, nie oddałem ich Niemcom, lecz przekazałem komuś, kto miał możliwość ukrycia.

Sympatia nr 3 - Irka. Foto z dnia 6 października 1942 r.

   Na początku okupacji Niemcy, w przypływie niezwykłej wspaniałomyślności, zezwolili miejscowej ludności na uczęszczanie w niektóre dni do teatru, normalnie zarezerwowanego tylko dla Wermachtu i policji. Jakiś zespół sowiecki, zaskoczony na tych terenach przez działania wojenne, wystawiał w sali "Świt" operetki Straussa i Lehara. Przed pierwszym przedstawieniem "cywilnym" na scenę przy otwartej kurtynie wszedł jakiś mówiący po polsku osobnik i po zapowiedzi widowiska, połączonej z nieodzownym ukłonem w stronę tak dbałych o kulturę władz okupacyjnych, oświadczył - prezentując jednego z aktorów - "ten pan nosi nazwisko Rubinsztejn, ale mogę zapewnić szanowną publiczność, że nie jest Żydem". Aktor stał nieruchomo z martwym uśmiechem na uszminkowanej twarzy a nam na widowni zrobiło się głupio, bo narodowość ludzi teatru nie miała przecież żadnego znaczenia. Tym bardziej niesmaczne było zapewnianie z naciskiem, że ktoś kimś nie jest, skoro wiadomo było, że nim jest. Wkrótce zresztą Rubinsztejn zniknął z trupy teatralnej a i sam teatr stał się dla nas niedostępny.

Sympatia nr 4 - Saba. Foto z dnia 29 sierpnia 1943 r.


   Podobnie jak po nastaniu władzy sowieckiej, tak i teraz można było zaobserwować, jak niektórzy, dla uzyskania poparcia Niemców i dla zarobku, stawali się w wilkami w miejscowej owczarni. Nasz dawny kolega Witold Jakimowicz już po raz drugi zmienił skórę i z gorliwego komsomolca przedzierzgnął się w równie zapalonego policjanta "ukraińskiego". Nie miał chyba trudności z trafieniem w szeregi tej organizacji: komendantem policji pomocniczej (Hilfspolizei) na m. Brześć był jego ojciec. Obaj grasowali przez kilka miesięcy, denuncjując, maltretując i rabując ludność miasta i okolicznych wsi. Zgubiła ich zachłanność. Rekwirowane cenniejsze przedmioty, zamiast oddawać mocodawcom, zatrzymywali dla siebie. Gestapo uznało to za grabież "mienia niemieckiego" i obu sojuszników III Rzeszy powieszono.
   Inną drogę wybrał mój kolega z gimnazjum, Mietek Borkowski. Został agentem Sicherheitsdientsu (służby bezpieczeństwa). Nosił stale rewolwer, który z dumą demonstrował i namawiał nas, byśmy również zaczęli wprowadzać "nowy ład" w Europie. Brał czynny udział w likwidowaniu getta. Niestety, nie poniósł żadnej kary - zdołał wycofać się z wojskami niemieckimi na zachód. Zapewne żyje wygodnie, jak wszyscy kolaboranci, którzy unieśli głowy z wojennej zawieruchy. Miałem podobne informacje o innych znajomych, ale nie powtarzam, ponieważ niesprawdzone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz