sobota, 30 lipca 2016




(64) Katastrofa


   Przez pierwsze lata po moim urodzeniu rodzice prowadzili normalne życie. Oboje pracowali, babcia pomagała w wychowywaniu wnuka. Była przy tym bardzo liberalna. Z opowieści rodzinnych pamiętam, w jaki sposób zacząłem jeść ser żółty z miodem. Siedziałem kiedyś na podwyższonym stołku dla niemowlaka, nie potrafiłem jeszcze mówić. Babcia próbowała mnie karmić jakąś kaszką z mlekiem, ale spotkała się z kategoryczną odmową. Zdenerwowana zapytała więc, czego sobie życzę? Pokazałem na leżącą obok kanapkę z serem. I coś jeszcze? Pokazałem miód. Babcia ucieszyła się w duchu. "No, teraz dam ci to wszystko razem a po zjedzeniu takiego miszmaszu przestaniesz wreszcie wydziwiać na kaszkę. Wiadomo, przecież czegoś takiego nie da się przełknąć!" Plan nie wypalił. Wnuczek zadowolony spałaszował kanapkę i zażądał następnej. Słabość do sera z miodem lub dżemem przetrwała u mnie do osiemnastego roku życia. Po czym nagle znikła.
   W roku 1956 rodzice wyjechali na wspólne wakacje w góry, w 1957 roku na wycieczkę rowerową na Mazury. Pobyt na Mazurach okazał się ich ostatnim wspólnym wyjazdem.

Spływ Dunajcem, 1956. Maria Zabiełło pierwsza od lewej, ojciec z fajką.
Mazury, 1957 rok, uf, jak gorąco!

   W 1959 r. ojciec uzyskał przydział na większe mieszkanie, gdyż wspólne przebywanie w kawalerce z żoną, matką i małym, wrzeszczącym gościem stawało się wyjątkowo męczące. Miał też wreszcie gdzie ulokować z pół tony książek, jakie przywiózł z Francji.


   Pojawiły się jednak problemy zdrowotne. Jak stwierdziła później Wojskowa Komisja Lekarska, "Przy końcu 1953 r. wystąpiły pierwsze objawy choroby w postaci lekkiego potykania się, pociąganie nogami przy chodzeniu, częstych w nocy skurczów i drgania nóg. Zastosowanie przez ortopedę wkładek dało pewną poprawę. Istotne pogorszenie nastąpiło w listopadzie 1957 r. Obserwacją szpitalną ustalono wówczas rozpoznanie: stwardnienie rozsiane. Mimo różnorodnego leczenia dolegliwości się nasilały i doprowadziły do niemal całkowitego porażenia kończyn dolnych. Od czerwca do listopada chory był leczony w Zurychu, gdzie wykonano zabieg operacyjny na rdzeniu okręgowym w odcinku piersiowym." Ostatecznie stwierdzono niemal całkowite kurczowe porażenie kończyn dolnych na tle zlepnego zapalenia opon miękkich rdzenia kręgowego i pełną niezdolność do służby wojskowej. (Orzeczenie z 25 lipca 1962 r.). Do dziś pamiętam, jak obserwowałem z okna, gdy wychodzi z pracy o dwóch kulach i krok po kroku, powoli zmierza do domu (mieszkaliśmy obok).
   Zanim jednak lekarze wydali swój wyrok, ojciec wyjechał dwukrotnie w latach 1960 i 1961 r. na wielomiesięczne rekonwalescencje do Ciechocinka. Wynikły z tego zupełnie niespodziewane skutki. O tej historii dowiedziałem się dopiero kilka lat temu z pamiętnika nieżyjącej już znajomej rodziców, Ludmiły Czepity, dzięki uprzejmości jej córki, Ewy Wojtasiewicz.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz