niedziela, 28 lutego 2016




(52) Czerwony sztorm

   Za Małaszewiczami pociąg stał dość długo. Powychodziliśmy z wagonów, by rozprostować nogi "na polskiej ziemi". Zjawiły się baby wiejskie, sprzedające chleb i mleko. Co za luksus! Zdawało się, że przekroczyliśmy próg Europy...
   Minął w podróży dzień, noc i następny dzień. W nocy padał deszcz, słyszeliśmy na wschodzie wybuchy, czerwieniły się łuny. Trzeciego dnia nad ranem dowlekliśmy się do Mińska Mazowieckiego. Tu wysiadłem z rodzicami. Pożegnaliśmy się serdecznie z Cześkiem i Kazikiem Ostrowskimi, życząc sobie nawzajem szczęśliwego spotkania po wyzwoleniu. W tym momencie Kazik miał przed sobą jeszcze miesiąc życia, Czesiek - trzy miesiące...
 
Czesław Ostrowski. Z tyłu zdjęcia tekst: "Najszczerszemu Przyjacielowi Jurkowi, aby mą śmiejącą się gębą opromieniał sobie smutne chwile życia. <Czech> Brześć n\Bug. 12.VIII.42."
   Rano ojciec znalazł przez znajomych jakąś izdebkę z glinianą podłogą przy ul. Piłsudskiego. Dostał też zajęcie w miejscowym komitecie RGO (Rady Głównej Opiekuńczej), organizacji charytatywnej, tolerowanej przez Niemców. Pracował właściwie za zupę, chleb i od czasu do czasu puszkę konserw. Ja po kilku dniach podjąłem pracę w prywatnym zakładzie fotograficznym Michała Kwiatka, otrzymując podobne wynagrodzenie. Żywność była w tym czasie najważniejsza.
   W zakładzie spędzałem cały dzień, starając się jak najmniej chodzić po ulicach, gdzie groziła kontrola dokumentów. Młodych mężczyzn - przechodniów często zabierały patrole do pracy przy kopaniu rowów a nawet na roboty do Niemiec.
   W pracy fotolaboratoryjnej nie miałem zgoła doświadczenia, ale dość szybko nauczono mnie zasad retuszu oraz manipulacji chemikaliami. Nasi klienci - przeważnie mieszkańcy okolicznych wiosek - nie byli zbyt wymagający, więc mogłem sobie używać do woli na negatywach ich fizjognomii.
   Około dwudziestego czwartego lipca niespodziewania odwiedziły nas pani Smolnicka z Wiką. Urządziły się w Warszawie, poruszały ze swobodą mieszkanek wielkiej metropolii. Widzieliśmy się wówczas po raz ostatni. Za tydzień wybuchło Powstanie... Czy również i ich życie liczyło się wtedy już tylko na dni?
 
Autor w lipcu 1944. Mińsk Mazowiecki.
   Wkrótce potem, w nocy, przeżyliśmy nalot sowiecki, wykonany wedle wszelkich prawideł sztuki, to znaczy ze świecącymi flarami, których ponury blask wskazywał drogę śmierci. I znów świst i huk wybuchów, drżenie ziemi, pożary i dymy zasłaniające niebo, swąd spalenizny, wściekłe ujadanie zenitówek... Siedziałem zrezy-gnowany w rowie, nie mając nawet chęci zakląć. Czyż te polowania z wysoka na bezbronnych nigdy już się nie skończą? W Mińsku nie było wówczas żadnych niemieckich obiektów godnych tak gęstego obsypywania bombami.
   Po tym nalocie Niemcy zaczęli gorączkowo przygotowywać się do ewakuacji miasta. Z wielu stron dochodził głuchy huk dział, przynoszone wiadomości były sprzeczne i niejasne, nie budziło tylko wątpliwości, że wojska sowieckie przekroczyły Bug a na północy znajdują się w rejonie Białegostoku.
--------------------------------------------------------------------------------
" 29 lipca 1944 roku, czyli dzień przed rozpoczęciem akcji, dobrze uzbrojo­ny oddział niemiecki wdarł się na teren Fabryki Mostów Kruppa (dawne mińskie zakłady „Rudzkiego") i wysadził komin, który uszkodził kilka hal produkcyjnych. Następnego dnia Niemcy zniszczyli podkłady kolejowe na linii Warszawa - Siedlce, wysadzili dworzec kolejowy, wieżę ciśnień oraz wiadukt kolejowy na linii Pilawa -Tłuszcz. Spalili stajnie w garnizonie wojskowym przy ulicy Piłsudskiego, magazyn na rogu ulicy Okrzei i Kościuszki oraz dwa domy. W dniu 30 lipca rano z koszar przy uli­cy Warszawskiej wyszedł ostatni oddział niemiecki na północ w kierunku Niedziałki. Przez miasto przejechały ostatnie czołgi niemieckie."
Maciej Bartnicki, "Dzieje Mińska Mazowieckiego w latach 1944-48", Rocznik Mińsko-Mazowiecki 19/2011.
-------------------------------------------------------------------------------
   30 lipca żołnierzy niemieckich już nie było widać na ulicach, zresztą pustych, bo i miejscowa ludność unikała wychodzenia z domów. Po południu miastem wstrząsnęły silne detonacje. Domyśliliśmy się, iż Niemcy wysadzili stację, wieżę ciśnień i kilka innych budynków. Na drugi dzień w Mińsku nie było już żadnej władzy. Siedzieliśmy przeważnie w schronie, licząc się z możliwością walk o miasto. Panowała jednak cisza. Koło południa rozległa się skądś salwa artyleryjska, powietrzem wstrząsnęły wybuchy, zadźwięczały odłamki... Trwało to tylko chwilę, po czym znów nastąpiła cisza. Późnym popołudniem do miasta wjechały na samochodach pancernych sowieckie patrole rozpoznawcze. Natychmiast otoczył ich tłum ludzi. Żołnierze w hełmofonach i furażerkach pytali o Niemców, rozdawali manifest PKWN. Gorączkowo czytaliśmy pierwszy od pięciu lat drukowany tekst, zapowiadający odzyskanie niepodległości, wzywający do kontynuowania walki i przeniesienia wojny na terytorium Niemiec... Nie mogliśmy się jeszcze oswoić z myślą, że koszmar okupacji się skończył. Zresztą wojna trwała, front przebiegał kilkanaście kilometrów od Mińska. Pod wieczór zaczęły wjeżdżać do miasta setki samochodów, czołgów, tysiące żołnierzy. Całą noc warczały silniki, rozlegały się komendy i inne odgłosy towarzyszące przemarszowi wojsk.
----------------------------------------------------------
"Około godziny 14 Mińsk był już praktycznie wolny od obecności żołnierzy niemieckich. W tym czasie wybiegł z ulicy Kazikowskiego na ulicę Okrzei chłopiec krzycząc „do Mińska weszły oddziały polskie!". Nie pomylił się, gdyż miasto fak­tycznie zaczęły zajmować plutony Wojskowej Służby Ochrony Powstania obsadzając wyznaczone wcześniej obiekty. Od strony wschodniej szosą „Warszawa - Brześć" wkroczył z kolei do miasta szwa­dron zapasowy Pułku „Jeleń" zajmując koszary 7 Pułku Ulanów Lubelskich. Przed budynkiem Magistratu wciągnięto polską flagę. Zaraz po niej powiewała druga na aptece pana Gąsowskiego. Wydarzenia dnia 30 lipca 1944 roku wspomina Bolesław Sadowski „Bitny", który tego akurat dnia wkroczył z oddziałem do miasta. „W nie­dzielę po południu, przygotowanie do odmarszu, idziemy do Mińska (...) ruszyliśmy naprzód, zadowoleni, że idziemy do Mińska, czuliśmy się swobodnie (...) Po dłuższym marszu doszliśmy na przedmieście od strony wschodniej, (…). Przechodzimy obok koszar 7 Pułku Ułanów Lubelskich, mijamy je z prawej strony. (…) Ale ludzi nie widzimy. Mińsk przedsta­wia się jak miasto wymarłe. Ludzie albo się pochowali, albo opuścili miasto. Przed chwilą przeszedł tędy front. Daleko za Mińskiem słychać strzały. Niemcy są od północy i zachodu, gdzieś w Stojadłach. Dochodzimy do centrum miasta, słońce chyli się ku zachodowi. Z lewej strony mamy rynek, z prawej kościół. Przed kościołem stoi por „Lubicz" oraz ksiądz i gromada ludzi ( ... ) Ludzie stojący pod kościołem odbierają naszą defiladą, krzyczą — niech żyją! Niech żyje wojsko polskie!

Młoda dziewczyna podbiega do „Kościeszy" i wręcza mu bukiet kwiatów. Mijamy kościół, maszerujemy dalej, wchodzimy na mostek, mijamy rzekę, mijamy park. W tym momencie sowieccy oficerowie łazikiem zajechali nam drogą. Zatrzymujemy sią, tłumem zbliżamy do czoła, ciekawi, co oni od nas chcą. Słyszymy słowa skiero­wane do „Kościeszy", kto wy takoj? AK... I odjechali w kierunku Stojadeł gdyż tam był front. Dalej oddział nie maszeruje, zatrzymuje się. Nasza drużyna 19 żołnierzy— dostaje rozkaz bojowy, zająć placówkę na skraju miasta od zachodu przy szosie warszawskiej i ubezpieczać Mińsk tej strony.”

Maciej Bartnicki, "Dzieje Mińska Mazowieckiego w latach 1944-48", Rocznik Mińsko-Mazowiecki 19/2011.
--------------------------------------------------------
   Na drugi dzień rano, 31 lipca, miało miejsce jedno z tych dziwnych wydarzeń, paradoksów frontowych, które potęgują dramat wojenny. Wstawał ciepły, pogodny letni dzień, wyszedłem na podwórze, na którym zaparkowano w nocy samochód pancerny. Krzątał się koło niego wąsaty kierowca. Pomogłem mu w tym i owym, a ten przy sprawdzaniu radiostacji podał mi słuchawki, mówiąc: "Wot, radio Łondon!". Wtem od południa zaczął narastać warkot silników, po niebie sunęły na niedużej wysokości dziesiątki samolotów, lecących w rozwiniętej linii, kilkoma falami. Mój znajomy Sybirak wskazał je z dumą: "Smotri, eto naszi. Choroszije masziny!" - Nie zdążył dopowiedzieć do końca, gdy na miasto zaczął sypać się istny grad bomb. Huk, dym, ziemia drga, ja błyskawicznie pędzę do rowu, który już poprzednio dawał mi schronienie, wąsacz za mną, co chwilę oglądając się na niebo i powtarzając ze zdumieniem: "Czto oni? Wied' eto naszi! Sumaszedszije, czto li?" Już leżąc w rowie, po każdym wybuchu podnosił głowę i ręce ku swym rodakom, robiącym w tym momencie wszystko, żeby nie pojechał dalej "Na Berlin!", jak głosił napis na jego bojowej maszynie.
Tupolew Tu 2, sowiecki samolot bombowy.
   Samoloty odleciały, zatoczyły wielkie koło i znów zaczęły nadlatywać od południa. Z ziemi wystrzeliwano raz po raz kolorowe rakiety, mające uświadomić lotników o pomyłce. Nic jednak nie pomogło. Znów zrzucono dziesiątki bomb, na szczęście małych kalibrów. Kilka wybuchło w sąsiednich posesjach, dostałem kawałkiem cegły w ramię i w głowę, zresztą nieszkodliwie. Dopiero po drugim nalocie samoloty odleciały. Rodzice i ja odetchnęliśmy. Ale tak mieliśmy dość tego pierwszego dnia wolności, że zabrawszy trochę jedzenia, wyruszyliśmy najkrótszą drogą za miasto i do zmierzchu przesiedzieliśmy w pobliskim lesie, słuchając niespokojnych odgłosów dochodzących zewsząd, z nieba i z ziemi.
   Nalot wyrządził znaczne szkody, zarówno w mieście, jak i wśród przebywających tu wojsk. Było wielu zabitych i rannych, kilka uszkodzonych czołgów, dziesiątki rozwalonych domów. Cóż, w tej ruchomej wojnie takie przypadki się zdarzały. Mińsk został zajęty dopiero wczoraj, na północ od nas, na Sokołów i Węgrów wciąż wycofywały się dywizje niemieckie, nie istniała żadna ciągła linia frontu a sytuacja zmieniała się z godziny na godzinę. Jednak współdziałanie między lotnictwem i wojskami lądowymi nie zdało w tym wypadku egzaminu. Być może zresztą, że lotnicy pomylili Mińsk ze Starą Miłosną, która była jeszcze w rękach Niemców.
--------------------------------------------------------
"Dzień 31 lipca to dzień wejścia do miasta 8 Korpusu Pancernego oraz 260 Dywizji Piechoty pułkownika Wasilija Biełgakowa ze składu 47 Armii. Około godzi­ny 9 rano nad miasto nadleciały samoloty radzieckie. „Ponury i straszny w skutkach - wspomina Edmunt Rajńsz - okazał się 31 lipca 1944 r. W godzinach przedpołu­dniowych niebo zrobiło się czarne od samolotów, które od strony północnego wscho­du nadleciały nad miasto na niskim pułapie. Minęły miasto by ponownie nad niego nadlecieć. I wtedy rozegrała się tragedia. Spadły bomby zabijając szereg osób przy ulicy Warszawskiej i na zapleczu byłego magistratu, tu gdzie znajduje się dzisiaj Straż Pożarna, jak i na rynku przed kościołem oraz w parku, gdzie pozabijani zostali żołnierze sowieccy. Widząc sowieci co sią dzieje, wyłożyli na szosą warszawskiej olbrzymie białe i czerwone płótno oraz zaczęli strzelać rakietami mówiąc że „eto oszybka" — pomyłkowy nalot. Samoloty dopiero po trzecim nawrocie poszły w górą kierując się na zachód. To był sądny dzień. Gdyby samoloty te zrzuciły cały ładunek, kamień po kamieniu by nie pozostał a było tych czterosilnikowych samolotów, to co naliczyłem, 64.

Maciej Bartnicki, "Dzieje Mińska Mazowieckiego w latach 1944-48", Rocznik Mińsko-Mazowiecki 19/2011.
---------------------------------------------------------
   Po tym dramatycznym epizodzie sytuacja zaczęła się normować, jakkolwiek godzina policyjna trwała nadal i występowały te same trudności ze zdobywaniem jedzenia. Przeżyliśmy jeszcze chwile grozy, gdy ustępujące w walkach na północ od Mińska oddziały niemieckie zagroziły w pewnym momencie wkroczeniem do miasta. Na szczęście zostały okrążone i tylko część zdołała ujść na zachód.
   W pierwszych dniach sierpnia przenieśliśmy się do nowego mieszkania, na piętrze drewnianego domku, przy ulicy prowadzącej do koszar. Tam też pewnego wieczora usłyszałem, po raz pierwszy od wielu lat, polskie piosenki żołnierskie, śpiewane przez maszerujące oddziały. Do Mińska wkraczało Wojsko Polskie. Każda kompania śpiewała inną melodię a w pewnej chwili rozległ się chór cienkich głosów kobiecych. Maszerował oddziałek, w którym tylko po głosach można było w ciemnościach poznać, że i płeć piękna ciągnie w zwartym szyku na wojnę.
 
Oddział kobiecy LWP.

   Wzruszyłem się bardzo słuchając tych znanych a do niedawna zakazanych piosenek. Następnego dnia jednak doznałem pewnego rozczarowania słysząc, jak oficerowie w polskich mundurach polowych rozmawiali między sobą po rosyjsku. I orzełki na czapkach były jakieś przysadziste, przypominały trochę kokoszkę osłaniającą skrzydłami gniazdo. Łatwo jednak przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Rozumiałem, iż czas wojenny, więc nie wszystko może być takie, jak dyktowała wyobraźnia. Zacząłem przygotowywać się do wstąpienia w szeregi wojska, gdyż tym razem mój rocznik na pewno miał być powołany. Ale dni upływały a nikt nie organizował poboru, nie ogłaszano mobilizacji. Próbowałem przyłączyć się do pułku, który zajął koszary. Powiedziano mi, że najpierw trzeba się zarejestrować w RKU - kiedy zostanie utworzona - i tam dopiero otrzymam przydział. Komendę Uzupełnień otworzono jednak dopiero we wrześniu.
 
Budynek RKU w Mińsku Mazowieckim (przedwojenna Wojskowa Komenda Uzupełnień). Stan ówczesny.

   W pierwszych dniach sierpnia gruchnęła wieść o wybuchu powstania w Warszawie. Docierająca do nas prasa "lubelska" pisała o nim w tonie krytycznym. Nieuzgodnione z dowództwem sowieckim, wywołane przez rząd "londyński" jako demonstracja polityczna. Mimo braku szczegółowych informacji przypuszczaliśmy, iż sprawy stoją tam kiepsko. Powstańcy potrzebowali pilnie pomocy, tymczasem front utknął na przedpolach Pragi i nic nie wskazywało, aby w najbliższym czasie nastąpiły bardziej zdecydowane działania. Armia Czerwona zaległa wyczerpana 500-kilometrową ofensywą. Stało się jasne - jeśli nawet dotrze do Wisły, nie będzie miała siły ją przekroczyć. Wojska wykrwawiły się w długotrwałych walkach, w dywizjach pozostało po kilka tysięcy ludzi, w korpusach pancernych - po kilkadziesiąt czołgów. Składy z zaopatrzeniem i amunicją pozostały kilkaset kilometrów dalej na wschodzie, linie kolejowe i mosty zniszczone, samoloty trzeba było przebazować na nowe, bliższe lotniska. Jednym słowem operacja zaczepna dobiegła końca, jej cel został osiągnięty, wojska musiały przejść do obrony dla uzupełnienia strat. Nadchodziła pauza operacyjna, podczas której żadna ze stron nie była zdolna do podjęcia aktywnych walk na większą skalę.
   Powstanie mogło się udać jedynie po zsynchronizowaniu z operacją zaczepną grupy frontów sowieckich - bo tylko w takiej skali działań można było sforsować Wisłę, obsadzoną przez świeże siły niemieckie. A operację taką należało dopiero przygotować... My w owym czasie, nie znając całej sytuacji i nie mając, ze zrozumiałych względów, strategicznego horyzontu, narzekaliśmy, że po wyzwoleniu Mińska działania na froncie rozwijały się tak ślamazarnie. Sądziliśmy, podobnie jak generałowie AK, iż przeskoczyć Wisłę dla wojsk sowieckich to drobiazg, na który po prostu nie chcą się zdobyć.
   Któregoś dnia ujrzeliśmy na niebie niecodzienny widok: kilkanaście ogromnych, czterosilnikowych samolotów, majestatycznie przelatujących od strony Warszawy na wschód. Nigdy dotąd nie widzieliśmy takich maszyn. Nikt im nie przeszkadzał a i one nie zdradzały wojowniczych zamiarów. Dowiedzieliśmy się wkrótce, że to amerykańskie "latające fortece", po wykonaniu zrzutów dla powstańczej Warszawy leciały na lotniska sowieckie dla nabrania paliwa. Nigdy jeszcze w czasie tej wojny nie patrzyliśmy w górę z taką ufnością. Niebo w tym czasie zostało całkowicie opanowane przez lotnictwo koalicji antyniemieckiej, co zwiastowało długo oczekiwany początek końca wojny.
"Latająca forteca" 1944.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz