(51) Początek końca. Ucieczka.
W drugiej połowie stycznia 1944 roku Brześć niespodziewanie znalazł się na bezpośrednim zapleczu frontu. Sowiecki korpus kawaleryjski przełamał pozycje niemieckie na zachód od Kijowa i wykonał daleki rajd na Wołyń, dochodząc do rejonu Kowla. Zaczął się duży ruch transportów wojskowych, rannych żołnierzy, wyposażenia. Niemcy prowadzili już tylko walki obronne - ich panowanie na wschód od Bugu zmierzało ku końcowi.
Sprzęt porzucony przez Niemców na obecnej Białorusi 1944. |
Miasto zaczęło się powoli wyludniać. Ci i owi spośród znajomych pakowali manatki i wyjeżdżali w kierunki zachodnim, mając nadzieję, że chociaż tam pozostanie po wojnie jakiś skrawek Polski. Podróżowano przeważnie pociągami towarowymi jadącymi w kierunku Warszawy. Niemcy w tym nie przeszkadzali, spodziewając się widocznie, że prędzej czy później uciekinierzy wylądują na robotach w Reichu. Tak więc pożegnałem na bocznej rampie dworca kolejowego Karczewskich (krewnych Cześka Ostrowskiego), Marychnę Klebeko i panią Rewerską z córką Zosią oraz synem Zbyszkiem - w których gościnnym domu wiele razy spotykaliśmy się na potańcówkach. Wkrótce wyjechał Kazik Rodziewicz z rodziną siostry (rodziców już wcześniej Sowieci wywieźli na Sybir), Janek Dyszlewski, Witek Mioduszewski z niedawno poślubioną Helą (Stankiewiczówną), Wika Smolnicka z matką. Wyjazdy nasiliły się od maja, gdy wznowiono bombardowania miasta.
Miasto stawało się coraz bardziej puste i zaniedbane, zdobywanie żywności stanowiło coraz większy problem, ale do nader skromnego odżywiania się byliśmy przez ostatnie lata przyzwyczajeni. Znów kopano na ulicach, w parkach i na skwerach rowy - schrony przeciwlotnicze, a dookoła miasta transzeje i stanowiska artylerii.
Wczesną wiosną powtórnie wyrzucono nas z mieszkania przy ul. Unii Lubelskiej, w którym przezimowaliśmy. Znaleźliśmy pokój z kuchnią na Ogrodowej, w północno-zachodnim krańcu śródmieścia. Tu przeżyliśmy wszystkie najcięższe naloty, chowając się w piwnicy sąsiedniego, murowanego domu. Zabezpieczała ona wprawdzie przed odłamkami, lecz mogła stać się zbiorowym grobem w wypadku bezpośredniego trafienia. W dodatku gwizd i huk wybuchów słychać było jeszcze donośniej niż na zewnątrz, co potęgowało złe samopoczucie. Toteż po pewnym czasie wolałem przesiadywać w rowie z kawałkiem deski nad głową. Miałem więcej powietrza.
Kilka mebli zabranych z mieszkania na Kościelnej udało mi się, nie pamiętam już jakim sposobem, wysłać w maju koleją do znajomych w Puchaczowie koło Lublina. Rzecz nie do wiary: w tej przyfrontowej strefie, w terenie, gdzie partyzanci ciągle wykolejali pociągi, Niemcy rabowali wszystko, co im trafiło do rąk zaś zdemoralizowana miejscowa ludność okradała i swoich i szwabów, tych kilka skromnych mebelków przejechało w wagonie przez Łuków i Lublin, dwa razy zmieniając skład pociągu i bez jednego zadrapania dotarły na miejsce! Nie używałem tych rzeczy po wojnie, ale widziałem je i ten widok, po tylu przejściach osobistych, rodziny i znajomych, wydał mi się wprost nierealny. Tylu ludzi zginęło w międzyczasie, tyle miast obrócono w perzynę a te drewniane, łatwopalne przedmioty przetrwały, wielokrotnie zmieniając właścicieli i może do dziś pełnią swoją użyteczną funkcję w jakimś wiejskim mieszkaniu...
7 czerwca radio niemieckie nadało powściągliwy komunikat o lądowaniu wojsk alianckich w Normandii. Mimo chełpliwych zapewnień o "nieprzebytym Wale Atlantyckim" wiedzieliśmy, iż powstał drugi front. Zdawało się, że wojna potrwa jeszcze tylko kilka miesięcy.
Z końcem miesiąca ruszył front na Białorusi. Naloty na Brześć i okolice następowały co noc. Miasto przedstawiało ponury widok: leje po bombach, przez nikogo już niezasypywane, stosy gruzów i śmieci na ulicach, sklepy pozabijane deskami, spieszący się nieliczni przechodnie, mnóstwo niemieckich pojazdów wojskowych po drzewami, w parkach i na bocznych ulicach.
Gdy nadeszła wiadomość o zajęciu przez wojska sowieckie Baranowicz, zaczęliśmy przygotowania do drogi. W niedzielę rano 9 lipca Ostrowscy zawiadomili, iż ładują się do pociągu i są jeszcze wolne miejsca. Włożyliśmy węzełki i walizki na przygodną furmankę i pojechaliśmy na stację. Tego samego dnia wyjechał innym pociągiem Heniek Klebeko. Zobaczyłem go dopiero w grudniu w Chełmie.
Rozpoczęły się nieznośnie długie godziny oczekiwania na odjazd. Zapadł wieczór a pociąg nadal stał bez lokomotywy - znak, że nie odjedzie tak prędko. W nocy Sowieci dokonali kolejnego nalotu. Czuliśmy się bardzo niepewnie pośrodku takiego wdzięcznego celu dla ich bomb. Istotnie, gwizdały i huczały dookoła, ale "naszą" okolicę stacji szczęśliwie ominęły. Przesiedzieliśmy kilka godzin w jakimś schronie z wielką gromadą kolejarzy, niemieckich żołnierzy i przypadkowych cywilów. Staliśmy na miejscu również przez cały poniedziałek. Dopiero w nocy odciągnięto wagony na stację rozrządową, gdzie po dłuższym manewrowaniu skład pociągu został ostatecznie ustalony i wczesnym rankiem ruszyliśmy wreszcie na zachód. Dworzec centralny minęliśmy bez zatrzymania, pędząc w kierunku mostu na Bugu. Minęliśmy go niepostrzeżenie i kiedy znów wychyliłem głowę, przejeżdżaliśmy właśnie obok budynku stacji w Terespolu. Ojciec wspominał, iż powiedziałem wówczas głośno: "Już jesteśmy w Polsce." Tak odbyło się pożegnanie z miastem mojej młodości, którego nie miałem już więcej ujrzeć.
--------------------------------------------------------------------
Istnieje też inna wersja wyjazdu z Brześcia, opisana w oficjalnym życiorysie z 20 września 1949 r. na użytek ówczesnych przełożonych autora. Wspólna z Niemcami ucieczka przed sowiecką nawałą nie była jeszcze w modzie...
"W czerwcu 1944 powtórnie zmuszony do pracy przymusowej w magazynach niemieckich, zostałem aresztowany pod zarzutem przywłaszczenia kilku drobiazgów i po pobiciu umieszczony w miejscowym obozie pracy, skąd po kilku dniach udało mi się zbiec i - zabierając rodzinę - przedostać do Mińska mazowieckiego."
--------------------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------------------
Istnieje też inna wersja wyjazdu z Brześcia, opisana w oficjalnym życiorysie z 20 września 1949 r. na użytek ówczesnych przełożonych autora. Wspólna z Niemcami ucieczka przed sowiecką nawałą nie była jeszcze w modzie...
"W czerwcu 1944 powtórnie zmuszony do pracy przymusowej w magazynach niemieckich, zostałem aresztowany pod zarzutem przywłaszczenia kilku drobiazgów i po pobiciu umieszczony w miejscowym obozie pracy, skąd po kilku dniach udało mi się zbiec i - zabierając rodzinę - przedostać do Mińska mazowieckiego."
--------------------------------------------------------------------
Okolice stacji kolejowej Terespol, 1944 (Fotopolska.pl) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz