(59) Jak sfałszowałem referendum
Zbliżało się referendum - pamiętne głosowanie, w którym społeczeństwo miało odpowiedzieć "tak" lub "nie" na trzy pytania: czy ma być zniesiony senat, czy powinny być utrwalone reformy socjalno-gospodarcze dokonane od lipca 1944 i czy naród akceptuje granicę na Odrze i Nysie. Propaganda Rządu Tymczasowego, PPR i związanych z partią stronnictw zaleciła głosowanie "trzy razy tak". Hasło to (3xtak) wypisywano we wszystkich widocznych miejscach. Polskie Stronnictwo Ludowe Mikołajczyka domagało się odpowiedzi "nie" na pierwsze pytanie i "tak" na dwa pozostałe.
Do agitacji politycznej włączyło się antykomunistyczne podziemie, szczególnie na wsiach i w małych miasteczkach. Nawet w Wielkopolsce, dzielnicy dotychczas stosunkowo spokojnej, pojawiły się zbrojne grupy. Pewnej nocy poderwał nas z łóżek alarm: niezidentyfikowana grupa napadła na patrol pułku piechoty w Krotoszynie. Kilku żołnierzy zginęło. Natychmiast wyruszyliśmy do tego miasta, ale partyzanci znikli. Kilka dni później znów wyruszyliśmy przed świtem, tym razem w okolice Środy. Nie mieliśmy doświadczenia w tego rodzaju akcjach. Przygotowując tyralierę na skraju lasu, pułk narobił takiego harmideru, że poszliśmy przez pokryte rosą zarośla bez złudzeń, iż kogokolwiek tam zastaniemy. Tak też się stało.
Na tydzień przed referendum zostałem wraz z porucznikiem Fuczkiewiczem wydelegowany do pułku czołgów w Śremie, do pomocy przy organizowaniu i przeprowadzaniu referendum. Pracy miałem tam niewiele - organizacją i agitacją zajął się tamtejszy zastępca dowódcy pułku do spraw politycznych, młody kapitan, wyraźnie zaniepokojony stanem moralno-politycznym swych żołnierzy. Korzystając z wolnego czasu, wraz z patrolem objeżdżałem okoliczne wsie, wizytując lokale przygotowywane do głosowania. Zdarzały się przedziwne przypadki. W jednym miejscu na przykład przestraszeni mieszkańcy powiadomili nas, że pół godziny temu była tu zbrojna grupa i udzielała swoich "zaleceń" co do głosowania, popartych obietnicą połamania kości komisji, jeżeli okaże się, że głosowano niezgodnie z żądaniem PSL. W innej miejscowości też rozminęliśmy się z "leśnymi". Tym razem to oni przybyli po nas, jak się później okazało.
--------------------------------------------------------------
Władze PSL zalecając głosowanie „nie” na pierwsze pytanie uzasadniały swą decyzję następująco: „Wypowiedzi oficjalnych osób dają podstawę do przyjęcia, ze wyniki głosowania ludowego chcą stronnictwa zblokowane uważać za wyraz zaufania do ich metod rządzenia. (…) Głosowanie „tak” na pytanie pierwsze mogłoby być uważane jako zgoda narodu na wyeliminowanie drugiej Izby już przy nadchodzących wyborach i zgoda na dokonywanie zmian konstytucyjnych w trybie sprzecznym z przepisami obowiązującej konstytucji z 1921 roku”.
--------------------------------------------------------------
Władze PSL zalecając głosowanie „nie” na pierwsze pytanie uzasadniały swą decyzję następująco: „Wypowiedzi oficjalnych osób dają podstawę do przyjęcia, ze wyniki głosowania ludowego chcą stronnictwa zblokowane uważać za wyraz zaufania do ich metod rządzenia. (…) Głosowanie „tak” na pytanie pierwsze mogłoby być uważane jako zgoda narodu na wyeliminowanie drugiej Izby już przy nadchodzących wyborach i zgoda na dokonywanie zmian konstytucyjnych w trybie sprzecznym z przepisami obowiązującej konstytucji z 1921 roku”.
Spośród wszystkich organizacji
podziemnych najaktywniej w akcję referendum zaangażowało się Zrzeszenie
Wolność i Niezawisłość, zwracając uwagę w swoich broszurach, iż w
pytaniach referendum brakuje pytań dotyczących stacjonowania w Polski
jednostek Armii Czerwonej, ustroju komunistycznego, istnienie służby
bezpieczeństwa. Kierownictwo WiN uważało, że przy braku niezależnej
kontroli w komisjach okręgowych i obwodowych wyniki referendum zostaną
sfałszowane. W takiej sytuacji priorytetem dla WiN była akcja zbierania
rzeczywistych wyników referendum – dowodów fałszerstwa. Mimo tego
postulowano głosowanie „nie” na dwa pierwsze pytania, na trzecie zaś
„tak”. Wśród członków organizacji byli również zwolennicy bojkotu
referendum.
Dowództwo NSZ natomiast wskazywało konieczność głosowania „3 razy nie”.
W ustawie o głosowaniu ludowym duże kontrowersje wzbudziły artykuły 28 i 33, zgodnie z którymi słowo „tak”
można zastąpić znakiem „+”, a „nie” znakiem „-„, natomiast
niewypełnione karty do głosowania są ważne, przy czym uważa się, że
głosujący udzielił odpowiedzi „tak”. Te zapisy ułatwiły potem sfałszowanie wyników referendum.
(http://blogpress.pl/node/4761)
---------------------------------------------------------------Śrem, stan obecny (http://polskiemiasta.tv/pokaz_miasto.php?miasto=218) |
Nadszedł dzień głosowania, 30 czerwca 1946. Tylko niewielu żołnierzy wrzucało kartki do urny w sposób jawny. Większość wchodziła za zasłonę i przebywała tam podejrzanie długo, co wzmagało zdenerwowanie kapitana. Wieczorem wziął Fuczkiewicza i mnie na stronę i w zaufaniu zaproponował... otworzenie zapieczętowanej urny i sprawdzenie, jak głosowali jego podopieczni (oficjalne obliczanie wyników miało się odbyć następnego dnia rano). Oczywiście zdawał sobie sprawę, iż jest to naruszenie przepisów, ale argumentował to wyższą koniecznością "aby nie dopuścić do skompromitowania pułku" (no i siebie również, przy okazji...). Argument pro publico bono przekonał nas. W nocy zebraliśmy się potajemnie w pomieszczeniu, gdzie stała urna. Otworzyliśmy ją i zaczęliśmy przeglądać kartki. Obawy kapitana okazały się uzasadnione. Co najmniej połowa żołnierzy, a może i oficerów, głosowała niezgodnie z zaleceniami władz państwowych i dowództwa wojskowego. Zdarzały się dopiski; epitety szkalujące władzę ludową były tak niecenzuralne, że nawet nas, przywykłych do soczystych wyrażeń, zatykało. W tej sytuacji nie pozostało nic innego, jak wyselekcjonować głosy przeciwne, część dla niepoznaki zostawić (wybraliśmy oczywiście te bez dopisków), a resztę przerobić na pozytywne - to znaczy po prostu wypisać nowe kartki tak, aby ilość oponentów nie przekraczała 10-15%. Potem odrzucone karty do głosowania spaliliśmy, urnę zapieczętowaliśmy (pieczęć miał kapitan) i zamknąwszy pomieszczenie, chyłkiem wróciliśmy do swych kwater.
W taki sposób toczyła się w owych latach bezpardonowa walka o zdobycie władzy. Posługiwano się w niej extremis rationibus, gdyż grano o wysoką stawkę a zaangażowane strony ani myślały iść na kompromis.
Następnego dnia rano przybyła uroczyście komisja celem obliczenia głosów i sporządzenia protokołu głosowania. Urnę otworzono oficjalnie, wynik nikogo nie zaskoczył i tym bardziej nie skompromitował pułku. Postaraliśmy się w nocy pozostawić nawet kilka głosów nieważnych. Tak więc wszystko wyglądało normalnie.
Kilka dni po powrocie ze Śremu otrzymałem skierowanie na KDO - kurs doskonalenia oficerów w Modlinie, na szczeblu dowódców kompanii. I znów zaczęły się wykłady w dawnych murach szkoły, znów długie marsze "pieszo po czołgowemu" na zajęcia z taktyki. Któż by uwierzył, że czołgiści muszą tyle chodzić na piechotę?
Ukończyłem trzymiesięczny kurs z wynikiem pozytywnym a w mojej opinii znalazła się wzmianka: "zasługuje na awans w pierwszej kolejności."
Po kursie wróciłem do pułku tylko na kilka dni, aby zdać dowództwo kompanii i zabrać rzeczy. Decyzją szefa Departamentu Kadr MON, generała Stanisława Zawadzkiego, który odbył ze mną długą rozmowę, zostałem przeniesiony do Warszawy, do Sztabu Generalnego. Nie należy wyciągać z tego wniosku, iż stałem się osobistością ważną, o którą urządzają kłótnie sztaby i dowództwa. Po prostu złożyłem raport o zwolnienie z wojska, gdyż tylko przejście do cywila pozwalało uciec z tych małych miasteczek i garnizonowej nudy. W wojsku byli jednak potrzebni oficerowie z dobrą opinią, więc generał Zawadzki skutecznie próbował mnie przekonać, abym pozostał w służbie zawodowej. A któryż porucznik nie ulegnie generalskim perswazjom? Tym bardziej, że zapewnił mi natychmiastowe przeniesienie do stolicy. Zgodziłem się więc, ponieważ otwierało to przede mną nowe możliwości i perspektywę interesujących przeżyć.
-----------------------------------------------------------------
(Romuald Szeremietiew, http://szeremietiew.blox.pl/2012/03/Ludowe-czy-narodowe-LWP-epilog.html)
--------------------------------------------------------------------
-----------------------------------------------------------------------
Wedle rodzinnej legendy do przeniesienia autora przyczyniła się również jego matka, która odwiedziła w Warszawie kuzyna, Jerzego Sztachelskiego (odc. 6), ówczesnego ministra aprowizacji, i poprosiła o pomoc w przeniesieniu autora do Warszawy (red.)
W oficjalnym życiorysie napisanym w 1949 r. autor przedstawił przesłanki przeniesienia nieco dokładniej:
"Po ukończeniu kursu dowódców kompanii we wrześniu 1946 r., mając zamiar wstąpienia na uniwersytet, przedstawiłem swoje życzenie komisji oficerskiej Departamentu Personalnego MON, która wizytowała kurs. Zostałem skierowany w następstwie do Szefa Departamentu Personalnego gen. Zawadzkiego, który przekonał mię, że pozostając w służbie czynnej, mogę pracować z równym pożytkiem zarówno dla Kraju, jak i dla siebie. Z jego polecenia zostałem skierowany do II Oddziału Sztabu Generalnego."
--------------------------------------------------------------------------
Koszary w Śremie, stan przedwojenny (fotopolska) |
Następnego dnia rano przybyła uroczyście komisja celem obliczenia głosów i sporządzenia protokołu głosowania. Urnę otworzono oficjalnie, wynik nikogo nie zaskoczył i tym bardziej nie skompromitował pułku. Postaraliśmy się w nocy pozostawić nawet kilka głosów nieważnych. Tak więc wszystko wyglądało normalnie.
Kilka dni po powrocie ze Śremu otrzymałem skierowanie na KDO - kurs doskonalenia oficerów w Modlinie, na szczeblu dowódców kompanii. I znów zaczęły się wykłady w dawnych murach szkoły, znów długie marsze "pieszo po czołgowemu" na zajęcia z taktyki. Któż by uwierzył, że czołgiści muszą tyle chodzić na piechotę?
Ukończyłem trzymiesięczny kurs z wynikiem pozytywnym a w mojej opinii znalazła się wzmianka: "zasługuje na awans w pierwszej kolejności."
KDO Modlin, 1946 r. Autor drugi z lewej. |
-----------------------------------------------------------------
(Romuald Szeremietiew, http://szeremietiew.blox.pl/2012/03/Ludowe-czy-narodowe-LWP-epilog.html)
--------------------------------------------------------------------
Jarocin, tuż przed przeniesieniem do Warszawy, 1946 r. |
Wedle rodzinnej legendy do przeniesienia autora przyczyniła się również jego matka, która odwiedziła w Warszawie kuzyna, Jerzego Sztachelskiego (odc. 6), ówczesnego ministra aprowizacji, i poprosiła o pomoc w przeniesieniu autora do Warszawy (red.)
W oficjalnym życiorysie napisanym w 1949 r. autor przedstawił przesłanki przeniesienia nieco dokładniej:
"Po ukończeniu kursu dowódców kompanii we wrześniu 1946 r., mając zamiar wstąpienia na uniwersytet, przedstawiłem swoje życzenie komisji oficerskiej Departamentu Personalnego MON, która wizytowała kurs. Zostałem skierowany w następstwie do Szefa Departamentu Personalnego gen. Zawadzkiego, który przekonał mię, że pozostając w służbie czynnej, mogę pracować z równym pożytkiem zarówno dla Kraju, jak i dla siebie. Z jego polecenia zostałem skierowany do II Oddziału Sztabu Generalnego."
Jerzy Sztachelski, 1960 r. |
--------------------------------------------------------------------------
Akt przekazania 2 kompanii czołgów nowemu dowódcy |
Opinia służbowa por. J. Zabiełły z 30 sierpnia 1946 r. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz