sobota, 17 października 2015




(35) Sierpień 1939

   Odgłosy nadciągającej burzy dudniły coraz groźniej, powodując niemałe zamieszanie na tych odległych kresach Rzeczypospolitej. Któregoś dnia stryj wrócił z banku podniecony i już w progu zawołał: "Niemcy prą na Sowiety przez Czechosłowację i Rumunię. Będzie nowa wojna!" Ciekawe, że ani on ani nikt z nas nie uświadomił sobie całego nonsensu tego osobliwego pochodu po karpackich wierchach. Wciąż byliśmy pewni, iż nas nikt nie zaczepi i wojna może toczyć się dokoła, tylko nie u nas... Tego samego dnia wyszło zalecenie, aby robić "zapasy wojenne". Wyszliśmy więc po południu do miasta, zakupując mąkę, kaszę, cukier, tłuszcz, a nade wszystko smakowite wędliny, które kupcy chętnie upłynniali, z uznaniem witając ten ożywczy ruch w interesie. Zaraz po powrocie do domu zaczęliśmy próbować "wojennych" kiełbas i szynek tak sumiennie, że niewiele z tego pozostało na następny dzień...
   20 sierpnia, w niedzielę rano, wyjechałem z powrotem do Brześcia. Tym razem wschodni wiatr był mi sprzymierzeńcem. Przejeżdżając niedaleko dworu, wspominałem jego gościnność. Któż mógł wówczas przewidzieć, iż po trzech tygodniach folwark przestanie istnieć... Co się stało z tą ziemiańską rodziną? Wątpię, aby zdążyli uciec. Jeśli przeżyli, pojechali zapewne rąbać syberyjską tajgę...
   Mając wiatr w plecy, gładko przejechałem 170 kilometrów i po południu byłem już w domu. Natychmiast przebrałem się i ruszyłem "na gaz", to znaczy na ulicę 3-go Maja, gdzie od razu spotkałem kolegów. Włóczyłem się z nimi do wieczora, zwyczajem ówczesnym z marynarką narzuconą na ramiona (było gorąco a bon ton nie pozwalał paradować w samej koszuli).
   Pogoda wciąż dopisywała, więc ostatnie dni lata spędzaliśmy nad Muchawcem, koło jazu. Szczególnie wiele przyjemności dostarczała kąpiel w kaskadzie wodnej, działającej na rozgrzaną skórę jak masaż. Nastrój panował radosny i beztroski. Spoważnieliśmy, gdy ogłoszono bezterminowe przesunięcie początku roku szkolnego. Było to wydarzenie niezwykłe i świadczyło, że sytuacja jest już naprawdę podbramkowa. Nie mogę jednak powiedzieć, aby to wydarzenie szczególnie nas zmartwiło.

Muchawiec

   30 sierpnia, po południu, błyskawicznie rozeszła się wieść o powszechnej mobilizacji. Pobiegłem na róg ulicy, gdzie przed rozklejonym urzędowym afiszem zgromadził się tłum. Mojego rocznika nie objęto poborem, natomiast ktoś zawiadomił, że junacy z PW mają za godzinę zbiórkę przy komendzie miejskiej, koło strzelnicy. Oczywiście, natychmiast tam poszedłem. Na miejscu spotkałem sporą gromadkę kolegów. Ustawiliśmy się w dwuszeregu, ja, jak zwykle, na prawym skrzydle. Stojąc w postawie zasadniczej ujrzałem nagle przed nami, nieco z boku, dyrektora Nanowskiego. Patrzył ze zwykłym grymasem, który równie dobrze mógł oznaczać uśmiech jak i dezaprobatę. Poczułem się trochę nieswojo - byłem przecież w moim "cywilnym", jasnym garniturze. Dyscyplina szkolna wciąż jeszcze działała... Ale dyrektor, podobnie jak i wszyscy dorośli, miał już wówczas znacznie poważniejsze zmartwienia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz