sobota, 17 października 2015




(36) Wrzesień - wojna!



   Pierwszego września, wkrótce po piątej rano, zbudził nas kilkakrotny huk, przytłumiony, ale dość silny, gdyż ziemia i cały dom lekko zadrżały. Nie wywołało to na nas większego wrażenia. W ostatnich tygodniach przeprowadzano próbne alarmy przeciwlotnicze, przy czym artyleria grzmociła na potęgę. Przewróciliśmy się więc w łóżkach na drugi bok, klnąc z cicha pod nosem, że tak wczesną porę wybrano sobie tym razem na ćwiczenia.
   Wstałem po godzinie szóstej i przed śniadaniem poszedłem na plac gimnazjalny, aby pogłębić schron przeciwlotniczy, który od kilku dni kopaliśmy na miejscu dawnej skoczni, w rogu dziedzińca. Machałem pracowicie łopatą blisko godzinę. Około ósmej przelazłem przez dziurę w ogrodzeniu, aby udać się na śniadanie. Gdy przechodziłem przez ulicę, usłyszałem głos matki. Stała na balkonie i wyraźnie poruszona, zawołała: "Wojna! Właśnie był komunikat przez radio!" I dodała: "Podobno rano bombardowano lotnisko w Małaszewiczach."
   Mimo woli rozejrzałem się dokoła z niedowierzaniem. Był cichy poranek późnego lata. Niebo pogodne, trochę zamglone, ludzie szli ulicą zwykłym krokiem, w dali turkotał wóz, dymy wznosiły się spokojnie z kominów. Jakoś nie tak wyobrażałem sobie tę dramatyczną chwilę, chociaż rozumiałem, że znajdujemy się na głębokich tyłach, daleko od linii frontu.
   A przecież wybuch wojny nie był tak wielkim zaskoczeniem. Mówiono o niej od wielu miesięcy. W marcu miałem swój niewielki udział w próbnej mobilizacji. Potem wszystko wróciło do stanu normalnego, ale gazety wciąż przedstawiały niepokojące wiadomości i groźne przepowiednie. Napięcie utrzymywało się, jednak wyczuwali je głównie dorośli. My, nastolatki, mieliśmy mnóstwo naszych własnych, ważnych spraw. Najpierw był koniec roku szkolnego i związany z tym wysiłek oraz zdenerwowanie. Potem wakacje - pełne odprężenie i chęć doznania jak największej ilości przyjemnych wrażeń. Tych nie brakowało; stawałem się coraz bardziej samodzielny, coraz odważniej i coraz pewniejszym krokiem wkraczałem w życie. Gazet prawie nie czytałem, ważniejsze wydawały się rower i kajak. Wycieczki, nowe znajomości, flirty, żarty w gronie kolegów, odurzenie nadmiarem wolnego czasu, który trzeba było jak najpełniej wykorzystać - wszystko to nie zostawiało miejsca na ponure rozmyślania o niepewnej przyszłości. Temat wojny niekiedy pojawiał się w rozmowach z kolegami, lecz traktowało się go lekko, jak sprawy szkolne, bądź jak jakieś odległe wydarzenia, które nas osobiście nie bardzo dotyczyły. Nie ogarniał nas nigdy najmniejszy niepokój. Winna temu była i beztroska młodości i uporczywa propaganda siły państwa i wojska, w którą wierzyliśmy bez zastrzeżeń. Malownicze defilady napełniały dumą i podziwem. 



   Sprężysty krok głębokich szeregów piechoty, dźwięczny tupot niezliczonych końskich kopyt i furkot chorągiewek przy lancach, głuche dudnienie dział, wreszcie przeraźliwy zgrzyt i chrzęst gąsienic małych tankietek, zmuszający do zatykania uszu - wszystko w takt dziarskich i melodyjnych marszów, granych przez dobre orkiestry wojskowe, umacniało w nas przeświadczenie, że ktokolwiek by się na Polskę porwał, odejdzie z guzem. Kult szarży pod Samosierrą i Wiedniem, czy też zwycięskich ataków piechoty pod Radzyminem, wpajała w nas szkoła, literatura i otoczenie. Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia o potędze Niemiec, ich technice i nowoczesnym wyposażeniu. Przeciwnie, byliśmy głęboko przekonani, iż to my właśnie mamy nowoczesną, liczną i doskonale uzbrojoną armię, a Niemcy blefują, budując czołgi opancerzone tekturą. O naszych samochodach bojowych wprawdzie mało słyszeliśmy, za to głośno było o sportowych wyczynach Żwirki i Wigury, Bajana i Hynka. Jeżeli mieliśmy takich lotników - rozumowaliśmy - to musiało być i odpowiednie lotnictwo. Zresztą perspektywą nalotów bombowych mało się przejmowaliśmy; o wiele więcej grozy budziła możliwość użycia gazów. Wydawała się ona całkiem realną. Doświadczenia pierwszej wojny światowej, intensywne szkolenie w przysposobieniu wojskowym, cała szeptana i oficjalna propaganda kazały wierzyć, że takie zagrożenie jest możliwe. Ale i to niebezpieczeństwo jakoś nie wywoływało w nas bojaźni: przecież przed skutkami zagazowania chronią ponoć nawet tak podręczne środki, jak szmatka przepojona moczem...
 
Marszałek Rydz -  Śmigły
   Nade wszystko jednak nasza pewność siebie wypływała z faktu najgłębszego przekonania o niezniszczalności polskiej państwowości, w której urodziliśmy się, a więc która istniała dla nas "od zawsze". Nie nurtowały nas lęki i przeczucia rozbiorowego pokolenia. Byliśmy przeświadczeni, iż Polska została powołana do życia z woli państw sprzymierzonych przy czynnym udziale oręża Legionów i nikt nie może się temu przeciwstawić. Mit ten, jak wiele innych, wrósł głęboko w świadomość i nawet jaskrawe fakty świadczące o jego fikcji, nie mogły podważyć naszej wiary i zaufania.


   Tak więc wkroczyliśmy w wojnę przepojeni optymistyczną determinacją i ten stan ducha trwał a nawet umacniał się przez pierwsze dni września. Chciwie słuchaliśmy wieści z frontu, jakimi prasa i radio początkowo dość obficie nas częstowały. Były to informacje krzepiące i całkowicie odpowiadały naszym pragnieniom i oczekiwaniom: "Na wszystkich odcinkach trwają zacięte walki, ataki wroga zostały odparte." "Nieprzyjaciel ponosi ciężkie straty." "W rejonie Częstochowy zniszczono 70 czołgów." "Garnizon Westerplatte broni się." "Oddziały naszej kawalerii wkroczyły do Prus Wschodnich." Dobrego samopoczucia nie psuło niemieckie lotnictwo, gdyż nalotów na miasto w tych dniach nie było. Prawdziwy entuzjazm ogarnął wszystkich trzeciego września, w niedzielę po południu, gdy błyskawicznie rozeszła się wiadomość o przystąpieniu do wojny Francji i Wielkiej Brytanii. Ludzie, dotychczas poważni, choć spokojni, śmiali się odprężeni, żywo dyskutowali i rozprawiali. Tego przecież oczekiwaliśmy z niecierpliwością! Wydawało się pewne, że w ślad za wypowiedzeniem wojny ruszą wojska a przerażeni hitlerowcy, schwytani w polsko - alianckie kleszcze, zaczną gorzko żałować całej awantury. Tak, trzeciego września jeszcze wierzyliśmy w nasze czołgi i samoloty, w politykę Becka i strategię Rydza - Śmigłego.




  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz