środa, 23 marca 2016




(57) Wielkie wakacje

   Jednego z ostatnich dni maja nadeszła moja kolej odjazdu ze Szkoły. Znalazłem się w sporej grupie około stu osób, oddanej do dyspozycji poznańskiego okręgu wojskowego. Odjechaliśmy z Dworca Zachodniego, jedynego, który funkcjonował w lewobrzeżnej Warszawie. Jechaliśmy całą noc. 
   Poznań zrobił na nas wrażenie wielkiej, ruchliwej metropolii, gdyż mimo zniszczeń, był miastem uporządkowanym, pełnym pięknych gmachów, parków i skwerów. Kursowały normalnie tramwaje, były otwarte sklepy, restauracje, kina, teatry.


Poznań, Zamek Cesarski, 1945
   Kilkunastu z nas otrzymało przydział do 5 samodzielnego pułku czołgów ciężkich w Stęszewie. Po kilkunastu minutach jazdy pociągiem wysiedliśmy na cichej stacji małego miasteczka. Pułk, a raczej to, co z niego zostało, stacjonował w lasku nad jeziorem, kilometr od Stęszewa. Co dziwniejsze, nie było tu żadnych czołgów. Pięć ocalałych maszyn pozostało gdzieś nad Odrą, tutaj zaś przebywał sztab, kwatermistrzostwo i po kilka osób z kompanii. Należy wyjaśnić, że pułki czołgów ciężkich w końcowym okresie wojny (dziś takie jednostki nie istnieją) miały w ogóle bardzo mały skład osobowy: w kompanii 12 oficerów i 11 podoficerów (nie było etatów szeregowców), w pułku - cztery kompanie czołgów, pluton dowodzenia, kompania obsługi technicznej, kompania zaopatrzenia - w sumie około 200 osób (bez pododdziałów przydzielanych w postaci artylerii, fizylierów, saperów itp.). 

Stęszew, stacja kolejowa (www.fotopolska.pl)
   W Stęszewie stacjonowała najwyżej połowa stanu etatowego. Początkowo mieszkaliśmy w namiotach, potem ustawiono baraki. Dowództwo rozmieściło się w domach okolicznych rolników. I tak zaczęliśmy normalne pułkowe życie, które w tym okresie wcale nie było normalnym. Pułk wyszedł z wojny silnie wykrwawiony w walkach za Nysą, stracił prawie trzy czwarte sprzętu i jedną trzecią ludzi.  Wojna się skończyła i nikt - od sztabu okręgu poczynając a na ostatnim ciurze kuchennym kończąc - nie miał ochoty brać służby na serio. Wszyscy czuli się jakby na wakacjach, na zaległym od pięciu lat urlopie. Formalnie porządek dnia był przestrzegany, lecz tylko powierzchownie. Po apelu porannym pododdziały rozchodziły się ze śpiewem na "zajęcia", które polegały głównie na odejściu kilkaset metrów w głąb lasu. Tam wszyscy kładli się na mchu i drzemali lub zabawiali rozmową. O pierwszej wracaliśmy, również ze śpiewem, na obiad, po którym, oprócz służby wewnętrznej, nie było już żadnych zajęć.

Autor jako oficer dyżurny i aresztanci. Z akt personalnych autora wynika, że w sierpniu 1945 r. otrzymał pięć dni aresztu domowego za nieoczyszczenie działa.
   Wszyscy odpoczywaliśmy, fizycznie i nerwowo. Nareszcie można było najeść się do syta. Gulaszu i ziemniaków nie żałowano. Słoneczne popołudnia spędzaliśmy nad jeziorem, wieczory - w miasteczku, gdzie weseli i szarmanccy chłopcy z Małopolski Wschodniej, jacy wśród nas przeważali, cieszyli się niebywałym powodzeniem u miejscowych dziewczyn (w następnych latach niejeden tu powracał po żonę). Jeździliśmy też do Poznania, do opery, kin, teatrów. 
Wacław Zabiełło podczas służby, 1945.
Odwiedziłem ojca w Gnieźnie, gdzie jeszcze pełnił służbę w pułku artylerii przeciwlotniczej, a później oboje rodziców w Poznaniu, kiedy ojciec został zdemobilizowany. Były to piękne i niespodziewane wakacje, ale skończyły się, jak to niestety zwykle bywa, u progu jesieni. 

Wacław i Irena Zabiełłowie, 1946.





"Wczasy" w Stęszewie. U góry od lewej: ppor. Kurtycz, ppor. Zabiełło, ppor. Iwasyna.

W październiku 5 pułk został rozformowany. Z pięciu istniejących czołgów powstała kompania, która pod dowództwem naszego szkolnego kolegi, ppor. Michała Marcinowa, została przydzielona do 4 pułku czołgów ciężkich w Jarocinie. Tak więc pewnego dżdżystego dnia, jako dowódca czołgu, opuściłem Stęszew, z żalem żegnając sympatyczny las nad jeziorem. Tak się złożyło, że nigdy więcej tam nie wróciłem.

Ppor. Zabiełło, ppor. Ostrowski.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz