piątek, 13 listopada 2015




(40) Życie pod sowiecką okupacją (1)

   Nasze rozczarowanie do nowej szkoły znalazło więc wyraz w opuszczaniu lekcji pod byle pretekstem, a często i bez powodu. Modne stały się w tym czasie wędrówki do innych miejscowości w poszukiwaniu artykułów żywnościowych, które - jak mięso czy cukier - w naszym mieście były trudne do zdobycia. Z początkiem listopada wybrałem się z Januszem Mondalskim i jego kuzynem Zbyszkiem Gregorowiczem do Białegostoku. Pociągi kursowały wreszcie normalnie, ale przy kasach biletowych panował ścisk i stały długie kolejki. Już wówczas jednak zaczęła w nas dojrzewać owa pomysłowość i smykałka okupacyjna, która wielu pozwoliła przetrwać w najbardziej nieprawdopodobnych warunkach. Zamiast walczyć o bilet, przeskoczyliśmy ogrodzenie i zajęliśmy miejsca w pociągu. Przed wojną byłoby to nie do pomyślenia. Przyszedł konduktor, zrobił surową minę i oświadczył, iż oprócz ceny biletu zapłacimy po złotówce kary. Roześmieliśmy się serdecznie - pieniądz stracił już tak bardzo na wartości, że kara jednego złotego nie robiła żadnego wrażenia. W Białymstoku wysiadłem, oni pojechali do Grodna. Odwiedziłem ciotkę Mirę. Przyjęła mnie radośnie, gdyż nie miała dokładnych wiadomości o naszym losie.  Niestety, cukru i tutaj nie było a ponadto występowały duże trudności z zaopatrzeniem w chleb. Wstawałem więc na długo przed świtem i zajmowałem miejsce w kolejce przed piekarnią, godzinami wyczekując w gromadzie zziębniętych, rozgoryczonych ludzi. Przed otwarciem piekarni, gdy bałagan sięgał zenitu a bezładny tłum napierał na drzwi sklepu, z kilkoma innymi mężczyznami utworzyliśmy zorganizowaną doraźnie straż porządkową, czuwającą nad tym, aby kolejka posuwała się bez zakłóceń. Mieliśmy za to zagwarantowany bochenek chleba.
   Ktoś przywiózł wieść, że cukier można jakoby dostać w Równem. Wiadomo - Wołyń, dookoła cukrownie i właśnie kampania produkcyjna w pełnym toku. Po kilku dniach pojechaliśmy więc z ciotką pociągiem. Najpierw do Brześcia, stamtąd przez Kowel do Równego.
   U Wirpszów zastaliśmy atmosferę niepewności i obawy. Wuj Olgierd czuł się zagrożony. Postanowił wyjechać z Równego i przedostać się za Bug. W dwupokojowym mieszkaniu było ciasno - jeden pokój władze miejskie zarekwirowały i przydzieliły rodzinie jakiegoś sowieckiego "komandira". Nie pamiętam już, czy dostaliśmy tam ów mityczny cukier. Za to pewnego wieczoru usłyszeliśmy przez radio wiadomość o rozpoczęciu działań wojennych między Związkiem Sowieckim i Finlandią. Nie wywarło to na nas wielkiego wrażenia. Zdawało się, iż nadszedł czas powszechnej nienawiści i wojny wszystkich przeciw wszystkim. Oczywiście, Finowie z miejsca zyskali naszą sympatię, ale nie przywiązywaliśmy większego znaczenia do tego frontu. Znajdował się zbyt daleko, na peryferiach wielkiej wojny i nie mógł wpłynąć na nasz los. Śledziliśmy jednak z uwagą komunikaty o walkach, gdyż wydawało się, że przebieg tych zmagań stanowi jakiś miernik wartości Armii Czerwonej. Wiadomości z frontu nie były zbyt pomyślne dla wojsk sowieckich. Zamiast spokojnego spacerku przez kraj tysiąca jezior w dwa tygodnie, bolszewicy ugrzęźli w walkach granicznych i nic nie wskazywało na szybkie rozstrzygnięcie. W czasie tej "dodatkowej" wojny narodził się, wśród wielu innych, następujący dowcip:
   Na granicy rozmawiają dwaj żołnierze: sowiecki i fiński. Rosjanin pyta: "Ilu was tam jest?" - Fin: "Trzy miliony." - Rosjanin: "Ha, ha, czapkami was zarzucimy!" - Fin pyta: "A was ilu?" - Rosjanin z dumą: "Sto pięćdziesiąt milionów!" - Na to Fin: "Boże drogi, gdzie my was wszystkich pochowany?!"


Fińska ulotka z czasów wojny ("Przez niewolę do wolności! - U Finów ciepło i syto!")
   W ogóle tej jesieni nie można było narzekać na brak wrażeń. Wkrótce po moim powrocie z Równego, przyjechali do Brześcia wuj Olgierd ze stryjem Lucjanem, po którego Olgierd wstąpił do Pińska. Chcieli rozejrzeć się w możliwościach przekroczenia granicy. Została ona już jednak zamknięta i obstawiona z obu stron. Należało czekać na zamarznięcie Bugu, bądź próbować szczęścia na odcinku lądowym, w rejonie Małkini lub Ostrołęki. Stryj Lucek opowiadał mi, że natychmiast po zajęciu Pińska przez wojska sowieckie, Ola znalazła sobie przyjaciela krasnoarmiejca, który u nich zamieszkał. Stryj wyglądał na wyraźnie przestraszonego i niepewnego swojego losu. Opowiedział, iż oddał im fortepian, "aby dali mu spokój." Nie wiem, co postanowił w rozmowie z rodzicami, a wkrótce obaj krewniacy wyjechali z powrotem. Po kilku tygodniach wuj Olgierd został aresztowany. Od stryja Lucjana otrzymaliśmy w grudniu kartkę z dość zagadkową treścią. Zawiadamiał, że udaje się "w daleką podróż." Czy chodziło o ponowną próbę przejścia granicy? Czy spodziewał się aresztowania i zesłania? Nie wiem, dlaczego nie przyjechał do nas, aby razem przetrwać ciężkie czasy. Z całą pewnością jego gospodyni przejawiała najszczerszą chęć zagarnięcia mieszkania z całym urządzeniem i co gorsza, miała po temu wszelkie możliwości. Cokolwiek się wówczas stało, była to ostatnia wiadomość od stryja. Do dziś nie wiem, jaki go spotkał los.


Obalanie słupów granicznych przez krasnoarmiejców, wrzesień 1939 r. (http://news.tut.by/society/415857.html)
   W ciągu listopada goszczące u nas rodziny uciekinierów z Warszawy wyruszyły w drogę powrotną. Pomimo wielkich trudności, możliwość przekroczenia granicy istniała. Powstała nawet nowa profesja - przewodników przeprowadzających (za słoną opłatą, oczywiście) gromady "bieżeńców" na tak zwaną "polską stronę." Zdaje się, że sowiecka straż graniczna patrzyła na to przez palce, zwracając przede wszystkim uwagę na osoby przybywające stamtąd. Mieliśmy więc wreszcie całe mieszkanie do własnej dyspozycji i mogliśmy odpocząć nerwowo. Nie na długo. Nowa władza przygotowała bowiem niedługo kolejne "atrakcje". Jedna z nich to "głosowanie" za włączeniem zachodniej Białorusi do ZSSR. Wynik był wiadomy z góry: 99,9% "za", a towarzysząca temu kampania polityczna wywoływała jak najgorsze wrażenie. W prasie, radiu, na niezliczonych wiecach, w odezwach i ulotkach główny temat stanowiły wyklinania "bywszej jasnopanskoj Polszy" i całej polskiej państwowości.


Sowiecki plakat propagandowy, 1939 r. (http://news.tut.by/society/415857.html)


Sowiecki znaczek pocztowy z tego okresu.

Oto kilka próbek takich programowych elukubracji w różnych językach, pojawiających się w miejscowej prasie.

Wierszyk uczennicy Żydówki:
"Jako skowronek zwiastujący wiosnę,
Tak rozwinięta flaga czerwona
Śpiewa nam wszystkim pieśń radosną:
Białoruś Zachodnia oswobodzona!
Oswobodzona od władzy tyranów,
Nie ma już szlachty i nie ma panów!"
itd.

Wiersz jednego z miejscowych poetów białoruskich:
"...Dawoli mucził was
prakliaty polski kat!
Ruku braterskoju prijmi,
towariszcz, wolny brat!
Haj zginie polski pan!
Prabił raszuci czas,
Czyrwony, wolny sciah
Na wiek zjednaje nas!
... I biełamu arłu, szto padaje na doł
nikoli nie uwzniać drapieżnych kipciurow!"

Dzieło domorosłego ukraińskiego poety z Równego:
"Dusziw hetman Skoropadskyj,
Duszyła caryca,
Ta najhirsze poterpyły,
Za Smyhłoho Rydza.
I priszow czas wyzwałenia,
Radije kraina,
Wyrwałasia z jarma szlachty,
Zachidna Ukraina.
I teper nas dohladaje
Lubyj, ridnyj Stalin.
Win sam trudytsia i nas uczit,
Tak jak ditok maty.
A my wsi prysiahajem
jomu pomahaty!"


Sowieckie karykatury z komunistycznego "Czerwonego Sztandaru" 1939 r.
   Doprawdy, ktoś postronny i niezorientowany mógłby sądzić po przeczytaniu kilogramów podobnej literatury, że naród polski składał się wyłącznie z tyranów, panów i szlachty - słuszny więc spotkał go los i nikt nie powinien Polaków żałować...


Politrucy agitują polską ludność wprost na ulicy, 1939 r.
   Może potraktowalibyśmy bardziej obojętnie tę niewybredną propagandę, gdyby zniesławiając ustrój dotychczasowy, zapowiadano jednocześnie odbudowę nowego, zmienionego państwa polskiego. Przecież na zachód od Bugu przeszło dwadzieścia milionów Polaków dostało się do najgorszej niewoli, przed która ochotnicy sowieccy bronili naród hiszpański, przed którą ZSSR usiłował uratować Czechosłowację... Nic z tego jednak. Nikt nawet nie zająknął się na ten temat, tak jakby narodu polskiego w ogóle nie było. My z tej strony Bugu mieliśmy się stać obywatelami sowieckimi narodowości polskiej - jedynej zwartej narodowości, jaka w państwie sowieckim nie miała żadnej autonomii - i powinniśmy się byli z tego cieszyć. Właśnie takie traktowanie najbardziej oburzało. Było to świadome pozbawienie nas ojczyzny. Wprawdzie w zamian ofiarowano wspaniałomyślnie nową, wielką "ojczyznę" - cały Związek Sowiecki, ale dla Polaków, tak żarliwie przywiązanych do niepodległości, nie mogło to stanowić żadnego zadośćuczynienia.
   Dodać należy, iż jakkolwiek ani w 1939 roku, ani później między Polską a ZSSR nie istniał stan wojny, traktowano nas jak naród podbity i pokonany: oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego zabierano do niewoli i umieszczano w obozach jenieckich, walutę anulowano bez żadnej wymiany pieniędzy, ludzi wyrzucano z mieszkań, tysiące przymusowo wysiedlano  w głąb ZSSR.


Mapa Białoruskiej Sowieckiej Socjalistycznej Republiki po dokonaniu aneksji. Kolorem ciemnożółtym zaznaczono polskie ziemie zajęte w 1939 r. (http://news.tut.by/society/415857.html)
   Ówczesne poglądy władz sowieckich na sprawy narodowościowe można by lapidarnie ująć następująco: ZSSR jest jedynym na świecie państwem robotników i chłopów, a więc i ojczyzną każdego robotnika i chłopa, który się w tym państwie znajdzie. Powinien czuć się też z definicji z tego powodu szczęśliwy. Ci, którzy szczęścia nie odczuwają - a przede wszystkim nie manifestują - mają świadomość zafajdaną burżuazyjną propagandą, bądź są agentami kapitalizmu. Istnieje tylko jeden patriotyzm - proletariacki, internacjonalistyczny. Stąd też przywiązanie do barw narodowych, godła, hymnu i tradycji stanowi przejaw nacjonalizmu i powinno być zwalczane, podobnie jak dążenie do posiadania własnego państwa o ustroju innym niż socjalistyczny. A narody ujarzmione przez faszyzm? Zostaną wyzwolone prędzej czy później w ramach ogólnoświatowej rewolucji, która zlikwiduje kapitalizm. Nie będzie wówczas oddzielnych narodów, tak jak nie będzie klas społecznych.

Deklaracja władz sowieckich o wcieleniu polskich ziem do tzw. Białoruskiej Sowieckiej republiki Socjalistycznej.
   Na szczęście były to jednak perspektywy bardzo odległe i mało prawdopodobne. Rzeczywistość na dzień dzisiejszy przedstawiała się w ciemnych barwach: byliśmy wcieleni do obcego państwa i traktowani podejrzliwie. Nikt nie uwzględniał tego, że wychowano nas w innym duchu i przejście do tak radykalnych poglądów, jakie narzucano, musiałoby trwać długo i przechodzić etapy pośrednie. Nic dziwnego, iż taką odmowę posiadania własnego państwa odczuliśmy jako nowy rozbiór Polski.
   W dodatku sytuacja gospodarcza daleko odbiegała od oficjalnego entuzjazmu i od przedwojennej, ustabilizowanej sytuacji Rzeczypospolitej. Ze sklepów zniknęły praktycznie wszystkie towary pierwszej potrzeby. Po chleb ustawiano się w długie kolejki, od czasu do czasu sprzedawano wódkę, po którą kolejki były jeszcze dłuższe a bałagan podczas jej sprzedaży jeszcze większy (wódka już wówczas stała się artykułem wymiennym, szczególnie przy nabywaniu towarów wiejskich). Inne produkty żywnościowe: tłuszcze, mąkę, kaszę, mięso - można było dostać na targu, ale po fantastycznych cenach. Nic dziwnego, że stopa życiowa wszystkich warstw ludności, z wyjątkiem może najbogatszych i najspryt-niejszych kupców, została gwałtownie obniżona, gdyż nawet ci, którym udało się otrzymać pracę, uzyskiwali zarobki na poziomie przedwojennych płac w Polsce, ale przy niezwykle zwiększonych kosztach utrzymania.
---------------------------------------------------------------------------------
Pogląd na sytuację ludności w "Zachodniej Białorusi" ze strony białoruskiej:

"Однако, в сентябре 1939 года в Западной Беларуси большинство населения действительно с надеждой приветствовало советские войска – политика национального угнетения со стороны Польши была очевидным фактом для всех, а из-за советской границы приходила в основном коммунистическая пропаганда о радостной жизни трудящихся в свободной советской Беларуси. Те, кто в поисках счастья переходил границу в СССР, практически никогда не возвращался.
И хотя многих местных жителей, как свидетельствуют воспоминания, удивил бедный, какой-то оборванный облик красноармейцев, то, что они называют местных детей буржуями, если видят у них велосипед, называют крестьянина кулаком, если у него во дворе несколько голов скота, это первоначально не привело к перемене настроений.
Читать полностью:  http://news.tut.by/society/415857.html

Западнобелорусское население становилось из просоветского антисоветским постепенно – сначала закончились оставшиеся от "польского времени" товары в магазинах, а советских завезли недостаточно, появился хронический советский дефицит и неведомые ранее очереди. Начались аресты священников и закрытия церквей, граница в Восточную Беларусь как была закрыта, так и осталась для всех, кроме советских чиновников и военных. Наконец, по ночам стали хватать людей и целыми семьями отправлять в Сибирь или тюрьмы.
Все это ранее испытали на себе восточнобелорусские жители.
"В официальной исторической версии объединение Беларуси – абсолютно позитивное событие. Но на самом деле все было не так радостно. Практически во всех воспоминаниях присутствует разочарованность. Люди очень ждали положительных перемен, поскольку жизнь в межвоенной Польше была тяжелой. Но тамошние проблемы, как оказалось, ни в какое сравнение не шли с тем, что было в это время в деревнях БССР", – отмечал доктор исторических наук профессор Алесь Смалянчук.

Начался советский массовый террор."


Читать полностью:  http://news.tut.by/society/415857.html

Аляксандр Гелагаеў, "8 мифов о "воссоединении" Западной и Восточной Беларуси" (http://news.tut.by/society/415857.html).
----------------------------------------------------------------------------
Читать полностью:  http://news.tut.by/society/415857.html
   Trzeba za to przyznać, że nowa władza radykalnie rozprawiła się z problemem żebractwa, plagą przedwojennej Polski. Wiadomo, że liczba żebraków jest odwrotnie proporcjonalna do poziomu zamożności kraju. Jeżeli chodzi o tę liczbę, to Polska znajdowała się blisko światowej czołówki. Żebractwo zostało podniesione do rangi swoistego zawodu. Poszczególni osobnicy mieli, niczym prostytutki, przydzielone rejony, z których pięścią i kijem przepędzali niezrzeszonych "amatorów". Przed każdym kościołem, na schodach i w kruchcie przesiadywały szeregi "dziadków" i "babek", ubranych w łachmany, na przemian klepiących pacierze i żądających jałmużny. Inwalidzi z obciętymi kończynami bezwstydnie obnażali kikuty rąk lub nóg dla wzbudzenia współczucia. Kobiety nierzadko obchodziły domy w towarzystwie jednego lub kilkorga dzieci. Był to niezawodny sposób na wyciśnięcie paru groszy a nawet jakiejś znoszonej garderoby od litościwych gospodyń. Żebrzące dzieci spotykało się w kawiarniach, restauracjach, na rynku i na ulicach, często również w pociągach lub stacjach kolejowych. Bardzo trudno było odróżnić "zawodowca" od osoby, którą na tę drogę popchnęła rzeczywista nędza - a ludzi takich przecież nie brakowało. Niektórzy, zwłaszcza stare kobiety, przyjmowali kromkę chleba, mamrocząc błogosławieństwa, inni domagali się datków pieniężnych.
 Szczególne żniwo "babki" o "dziadkowie proszalni" zbierali na Zaduszki. Dziesiątki ich siadywało przy wejściu na cmentarz, w gotowości do odmówienia modlitwy za zmarłych - oczywiście, po uprzednim otrzymaniu datku. Wystarczyło, wręczając kilka groszy, powiedzieć: "za duszę Stanisława", "za duszę Hipolita i Genowefy", a natychmiast wybrany żebrak zaczynał, jak nakręcona pozytywka, odmawiać głośno ojcze-nasze i zdrowaśki, by zakończyć niewyraźnym pomrukiem, gdy tylko zleceniodawca oddalił się na tyle, żeby w nieustannym gwarze nie słyszeć zakupionej modlitwy.
   I oto cały ten groteskowy świat postaci niechlujnych, obdartych, tak bardzo wyobcowanych z mieszczańskiej społeczności, choć przecież z nią od wieków związany, znikł jesienią 1939 r., jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie wiem, czy zostało to spowodowane tylko zakazem żebrania, czy podjęciem bardziej radykalnych kroków. Pewnie jednym i drugim.
   Nie można też powiedzieć, że nowa władza nie czyniła wysiłków dla unormowania sytuacji w mieście. Otworzono np. kawiarnię (w dawnym sklepie z obuwiem Bat'a). Jednak i tutaj klienci musieli się ustawiać w kolejce i to trzykrotnie: do kasy, po kawę z ciastkiem, wreszcie do stolika. Nie było przy tym mowy o długim przesiadywaniu "na ploteczkach przy pół czarnej" - konsumpcja musiała trwać krótko, z uwagi na innych kandydatów do krzesła. Przy takiej organizacji dostępu do rozrywki, właściwa tego typu lokalowi atmosfera ulatniała się, ustępując miejsca nastrojowi przyzakładowej garkuchni. Mimo to tęsknota za czymś, co przypominałoby normalne życie była tak wielka, iż kolejki wydłużały się aż na ulicę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz