środa, 1 kwietnia 2015



 (7) Rodzice

   Mój ojciec, Wacław Zabiełło, urodził się 5 marca 1890 r. w Żytyniu. Był pierwszym z dziewięciorga rodzeństwa. Już w dzieciństwie poznał szykany, jakich Polakom nie szczędziły władze rosyjskie: kilkakrotnie zdawał egzamin wstępny do rosyjskiego gimnazjum realnego w Równem i mimo, że zdał dobrze, nie został przyjęty. Dziadek wiele się natrudził, aby umieścić najstarszego syna w szkole. Został w końcu przyjęty do średniej szkoły handlowej w Białymstoku. Uczniowie w owych czasach byli umundurowani. Wacław nosił mundur z czarnego sukna z zielonymi wypustkami, pasek skórzany z klamrą i czarną czapkę z zielonym otokiem. Nad daszkiem był złoty wąż - znak Merkurego. Wacław mieszkał na "stancji", u rodziców Jarosława Sztachelskiego, swego krewniaka. Maturę zdawał jednak w innej szkole, w Krzemieńcu na Wołyniu. Tam pierwszy raz zakochał się "poważnie" w pannie Marii Jankowskiej, córce ziemianina. Oczywiście do ożenku nie doszło, bo i ojciec młodzieńca zabronił mu założyć rodzinę przed ukończeniem nauki i podjęciem pracy - i rodzice panny lekceważyli uczniaka z niezamożnej rodziny. Zresztą Wacławowi miłość dość prędko przeszła. Wkrótce stanęła sprawa dalszego ułożenia sobie życia. O wyższych studiach nie było mowy - rodzice nie mieli na to pieniędzy. Do czasu powołania do wojska Wacław rozpoczął więc pracę w biurze cukrowni żytyńskiej. Tu znów zakochał się w córce wicedyrektora fabryki, Jance Wasilewskiej, niezbyt ładnej i podobno niesympatycznej. Wacław jednak wzdychał do niej i czatował na ulicy, aby swoją wybrankę ujrzeć.
-----------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło do autora: 
"Pewnego razu jego bogini szła do domu a ja wybiegłam na drogę (nie brukowaną) i bosymi nóżkami zaczęłam wzbijać tumany kurzu. Była to nie złośliwość, ale wspaniała zabawa. Nie przewidziałam, że mój dorosły braciszek ukryty za żywopłotem, wyglądał swej najdroższej. jednym susem znalazł się przy mnie, boleśnie ścisnął za ramię i łopatkę i wrzucił do ogrodu. Nie wiedziałam wówczas, iż przynoszę bratu wstyd, zakurzając damę jego serca. Narobiłam okropnego wrzasku i długo nie dałam się uspokoić.
  Całkiem nie na temat chcę tutaj wtrącić, że nas trzy siostry w dzieciństwie przezywano: Bąba, Trąba i Rycyna. Pewnie to robota naszego kochanego wujaszka Szpakowskiego. Bąba - bo Walunia zawsze była okrąglutka; Trąba - bo Stasia miała piękny głos i wciąż śpiewała; Rycyna - to niby ja, gdyż nierzadko miewałam niedyspozycje brzuszka i trzeba było sięgać po olej rycynowy."
-----------------------------------------------
   Gdy osiągnął wiek poborowy, został powołany do armii carskiej. Służbę odbywał gdzieś niedaleko domu, gdyż matka z córkami którejś niedzieli pojechała syna odwiedzić. Spędzili przyjemnie kilka godzin przy koszu pełnym prowiantów. Niewiele jednak mogli rozmawiać, jako że szeregowiec Zabiełło Wacław Wikientiewicz co chwila musiał się podrywać na baczność, kiedy w pobliżu przechodził ktoś starszy stopniem. Z wojska wyszedł w stopniu oficerskim, prawdopodobnie po skróconym kursie, jako maturzysta, i objął posadę w cukrowni w Szepetówce na Ukrainie.(*) Pracował tam około roku. 


Wacław Zabiełło, 1914 r.     
Po wybuchu I wojny światowej został zmobilizowany. Walczył na froncie w Karpatach. Został odznaczony orderem św. Anny II i III stopnia oraz orderem św. Stanisława II i III stopnia. Pamiętam, że miał też medal z wizerunkiem św. Jerzego. Po wybuchu rewolucji bolszewickiej Wacław i jego brat Lucjan wrócili do Żytynia, w mundurach bez dystynkcji, podróżując na dachach wagonów. 
 
Z rozkazu Jego Imperatorskiej Wysokości chorąży Wacław Zabiełło 30 kwietnia 1916 r. został odznaczony orderem Św. Stanisława za odwagę w czasie działań wojennych w szeregach 32 dywizji piechoty.

----------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło do autora:
"W 1914 roku, gdy wybuchła wojna niemiecko-rosyjska, nie wiem w którym miesiącu przyszło do Wacia powołanie do armii. Pamiętam dobrze tę chwilę. matka moja w reakcji na tę wiadomość straciła przytomność a gdy wreszcie oprzytomniała - jak później opowiadała - nie wiedziała, co się z nią dzieje i gdzie idzie. Po tym szoku bardzo długo płakała. Po ojcu nic nie poznałam. Sama byłam za głupia, nie wiedziałam co to wojna ani jaki to powód do rozpaczy. Wacio zlikwidował swoje sprawy w Szepietówce a rzeczy przywiózł do Żytynia. Zostawił też małą suczkę Arę w białe i żółte łaty, kształtami przypominającą sarenkę. Wacio miał służyć rzekomo - wedle niego - w taborach. Często pisał pełne humoru i pogody listy do rodziców. Miał ładnego konia imieniem Basior, ogromnego psa z rasy bernardynów oraz ordynansa. Przysyłał zdjęcia na koniu i z psem. jak się później okazało, nasz Wacio w taborach służył zaledwie trzy miesiące, zaś całą wojnę przebył na froncie."
------------------------------------------------
   Powstała Polska. Chociaż granice wschodnie nie były ustalone, na Wołyniu, zajętym przez wojska polskie, zaczęła się organizować administracja. Wacława mianowano naczelnikiem rejonu w Kostopolu - odpowiednika późniejszej gminy. Posada była zupełnie przyzwoita, mundur, niezłe wynagrodzenie, służbowe, obszerne mieszkanie, służbowy powóz. Był lubiany przez mieszkańców. Odwiedzając rodzinę w Żytyniu mawiał żartobliwie, że niczego mu już do szczęścia nie brak, tylko żony. Jego pragnienie miało się wkrótce ziścić. Z Galicji przyjechało na Wołyń wielu Polaków, którzy pod zaborem austriackim zdobyli wykształcenie i obejmowali stanowiska urzędników, nauczycieli, lekarzy - na Wołyniu brak bowiem było polskiej inteligencji. Przyjechała też w te strony moja przyszła matka - Irena Ancutówna z siostrą Marią i z matką.

Budynek starostwa w Kostopolu, gdzie urzędował Wacław Zabiełło, lata dwudzieste.
Dworzec kolejowy w Kostopolu, lata dwudzieste.
Stan obecny 2007 r. (http://wolyn.freehost.pl/fotopo45/kostopol/5.html)

   Irena Ancutówna urodziła się 13 listopada 1893 r. w Stryju (ówczesna Galicja, czyli Małopolska Wschodnia). Po ukończeniu gimnazjum, przed I wojną światową, rozpoczęła studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, które częściowo kontynuowała w Pradze, po ewakuacji z Krakowa, gdy miastu zagroziła rosyjska ofensywa. 23 lipca 1919 r. otrzymała absolutorium. Egzaminów magisterskich jednak nie złożyła - podobno musiała przystąpić do pracy, aby pomagać młodszej siostrze, Janinie. Może w tym celu jeszcze w 1914 r. skończyła kurs rachunkowości. W okresie od października 1917 r. do listopada 1918 r. pracowała jako nauczycielka w Krasnymstawie. Prawdopodobnie tuż po uzyskaniu absolutorium wyjechała na Wołyń, do Równego, gdzie podjęła pracę nauczycielki w polskim gimnazjum.

Indeks Ireny Ancutówny, Uniwersytet Jagielloński, 1912 r.

Zaświadczenie o ukończeniu kursu rachunkowości z oceną  "dobrze uzdolniona", Lwów, 1914 r.

   W tych latach Irena przeżywała podobno wielką miłość; szczęśliwym wybranym był, według słów ciotki Janki, "wyższy oficer kształcony w Paryżu, koneser muzyki." Nikt nie wie, co było powodem, że narzeczeństwo to zostało zerwane.
------------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło do autora:
"Gdy powstawały polskie szkoły, brakowało nauczycieli. Wcześniej władze carskie utrudniały naukę Polakom a szkoły polskie funkcjonowały jedynie w Warszawie i to bez praw państwowych. Natomiast w zaborze austriackim Polacy kształcili się powszechnie i chyba miał tam miejsce nadmiar magistrów i doktorów a także ludzi ze średnim, polskim wykształceniem. W każdym razie po wojnie dokonali najazdu na Wołyń i Polesie. Śmieszyły nas dziwaczne, małopolskie nazwiska naszych nauczycieli, jak: Język, Ćwięka, Tynko, Kołuz itp. Wielu z tych Małopolan to byli zacni ludzie, ale też wielu pyszniło się swoim oświeceniem, czego nasi wołyniacy nie znosili. Pewnie Twoja Mama i jej rodzina znalazła się na Wołyniu w ramach zapotrzebowania na nauczycieli."
------------------------------------------------
   W gimnazjum rowieńskim Irena uczyła w starszych klasach, do których uczęszczały dwie siostry Wacława Zabiełły - Walentyna i Stanisława. Z ich opowiadań, a także najmłodszej Mirosławy, Wacław dowiedział się wiele o nowej nauczycielce, o której uczennice wyrażały się z wielkim entuzjazmem. 
-------------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło do autora:
"Ja miałam wtedy pewnie 12 lat i chodziłam do III klasy gimnazjum. Na słowa brata o braku żony wykrzyknęłam, że mamy nauczycielkę, polonistkę, śliczną i dobrą, pannę Irenę Ancutównę, może by ją jakoś poznał i ożenił się. Ta pani uczy w starszych klasach, mnie nie uczy, ale ja codziennie przywożę z naszego ogrodu kwiaty lub fiołki zerwane po drodze z Żytynia do szkoły. Wala i Stacha potwierdziły mój zachwyt. Za każdym razem, gdy Wacio nas odwiedzał i mówił o braku zony, ja mu swatałam pannę Ancutównę. On zaś za każdym razem mi mówił: Powiedz tej pani, że masz brata, który pragnie się z panią ożenić. Smuciłam się, bo wiedziałam, że tego uczynić nie mogę. Trwało to może miesiąc."
----------------------------------------------------
Bardzo go zaintrygowała owa panna, lecz wciąż brak było okazji, aby ją poznać. W międzyczasie, jak zawsze kochliwy, zalecał się do urzędniczki starostwa w Równem, panny Rybczyńskiej, chociaż ta nie była całkiem w jego guście. Przypadek sprawił, iż nadarzyła się wreszcie sposobność poznania Ireny. Jej siostra Maria uczyła w szkole w rejonie kostopolskim i mieszkała tam z matką. Pewnego razu Irena postanowiła je odwiedzić, więc pojechała pociągiem do Kostopola. Tam trzeba było wynająć furmankę. Okazało się, że ten środek lokomocji można otrzymać w urzędzie rejonu. Gdy Wacław ujrzał petentkę, z miejsca został nią oczarowany. Zaprosił na kolację, zaproponował nocleg, gdyż w okolicy grasowały bandy i jazda nocą była niebezpieczna. Propozycja noclegu w domu kawalera speszyła Irenę, ale nie miała wyjścia. Gospodyni Wacława w rozmowie z nią śpiewała hymny pochwalne na cześć "pana naczelnika", co w końcu zirytowało młodą nauczycielkę. Wacio tymczasem nie zdzierżył i ... jeszcze tego samego wieczoru oświadczył się gościowi. Oczywiście, dostał z miejsca kosza, lecz w zamian został zaproszony do złożenia wizyty na wsi, u Marii. Gdy wkrótce tam przybył, ponowił oświadczyny i tym razem został przyjęty (tempo iście kawaleryjskie!). Matka Ireny odniosła się do niego z całą sympatią. Niebawem, pewnej pięknej majowej niedzieli 1920 r., oboje szczęśliwi narzeczeni przyjechali do Żytynia, aby poznać rodzinę Wacława. Zaproszono dużo gości, Stasia ćwiczyła "Veni Creator" i inne pieśni a organista z Równego całą noc miał grać  do tańca na fortepianie. Jednakże na tydzień przed terminem ślubu w Równem wybuchła panika - rozeszła się wieść, że wojska polskie opuszczają miasto a w ślad za nimi nadciąga bolszewicka nawałnica. Urzędy ewakuowały się, kupcy zamykali sklepy. 
-----------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło:
"Niebawem dał się słyszeć daleki odgłos dział. Wszystkie rodziny urzędnicze Cukrowni opuściły Żytyń wozami, krytymi budami z brezentu. Udali się na Lublin. Szpakowscy również wyjechali. Pozostała tylko nasza rodzina, Ostankowiczowie (gdyż ciotka Helena nie chodziła) i jeszcze jedna rodzina bez mężczyzny. Odprowadzaliśmy uciekinierów z płaczem. Ojciec zebrał kilku robotników i oddał im na przechowanie kasę Cukrowni.
   Armia bolszewicka wprawdzie była pełna zapału, ale żołnierze chodzili nieraz prawie bosi, obdarci, bez mundurów. Na głowy nakładali nawet damskie kapelusze. Brali co się dało. Jednego bojca widziałam w rogatywce i w hallerowskim płaszczu. Smutne to i ciężkie były czasy dla trzech rodzin, które pozostały. Po nocach przeważnie nie spaliśmy i nie rozbierali. Każdy miał przy sobie przygotowany węzełek z bielizną na wypadek, gdyby trzeba było uciekać przed bandami lub pożarem. Światła nie było. Mówiliśmy szeptem a serca nam zamierały ze strachu na każdy odgłos. Najbardziej przytłaczał brak wiadomości z frontu i o braciach. Bolszewicy zbliżali się do Warszawy a w wydawanych przez nich gazetach i ulotkach podawano nawet, iż Warszawa się poddała."
--------------------------------------------------

Irena i Wacław wraz z matką Ireny zdążyli odjechać pociągiem towarowym przez Kowel i Lublin do Warszawy. Po drodze, w Chełmie, 14 lipca wzięli ślub w tamtejszej katedrze, w wielkim pośpiechu, ponieważ pociąg mógł lada chwila odjechać. W tym czasie babka piekła w wagonie ciasto weselne, które miało stanowić ukoronowanie uczty, zastawionej na skrzyni.
 
Wacław i Irena Zabiełlowie. Zdjęcie ślubne, 1920 r.


Metryka ślubu, 14 lipca 1920 r.
   Rodzina Wacława (z wyjątkiem Lucjana, który wstąpił do Wojska Polskiego we Lwowie) pozostała w Żytyniu. Większość rodzin urzędniczych uciekła wozami do Lublina. Cukrownia stanęła, opiekę nad nią przejęli robotnicy. 3 lipca do Równego wkroczyła Armia Czerwona. Obdarci, wygłodzeni żołnierze brali w domach, co się dało. Mieszkańcy zdezorientowani i przerażeni nocami nie spali i nie rozbierali się. Przygnębiał brak wiadomości od bliskich a także prawdziwych wieści z frontu. Zabiełłowie mieli jednak dużo szczęścia; w ich domu zamieszkał jakiś oficer, młody i poważny, którego obecność chroniła przed nachodzeniem mieszkania przez żołnierzy. Była to postać dość tajemnicza - znał się na malarstwie, pomagał radą Wali, która malowała w ogrodzie swe obrazki. Podobno zażywał morfinę. Często gdzieś wyjeżdżał. Pewnego dnia ordynans osiodłał mu konia, lokator dosiadł go, wyjechał galopem i więcej nie wrócił. Po kilku dniach koledzy zaczęli go gorączkowo poszukiwać; wydawało się, że posądzają gospodarzy o spowodowanie zniknięcia. Sytuacja stawała się groźna. Na szczęście wkrótce nadszedł front. 17 września II Pułk ułanów zajął z powrotem rejon Równego.
 
2 szwadron II Pułku Ułanów Grochowieckich, Równe, wrzesień 1920 r. (http://odkrywca.pl/forum_pics/picsforum10/ii_pu__1920.jpg)

Jeńcy bolszewiccy, 1920 r. (http://odkrywca.pl/forum_pics/picsforum10/ii_pu__1920_016.jpg)

---------------------------
(*) Komentarz redaktora: już po opublikowaniu Kroniki, otrzymałem od Pani Julii Zabiello, znanej badaczki historii rodu Zabiełłów, wypis z dokumentów wojskowej służby mojego dziadka, Wacława Zabiełło. Okazało się, że zakończył służbę w 1913 r. jako chorąży rezerwy, po zdaniu stosownego egzaminu. Ciekawe, że przewodniczącym komisji egzaminacyjnej był niejaki pułkownik Potocki.
Poniżej cały wypis:

"Забелло Вацлав Викентьевич-Адамович

Данные из РГВИА - ф.400 оп.9 № 34721 л.872-873 


1911 год - Ровенского уездного повинности присутствия Волынской губернии 
Приемный формулярный список 

Вацлава Викентiева-Адамова Забелло 
№ приемной росписи 322, 1-го призывного участка - дворянин 

время приема на службу 15.11.1911 года 
начало службы с 1.01.1912 года 

родился 20 февраля 1890 года 
рост 2 аршина 10 вершков 
объем груди 21,7 вершков 
Способен к строевой службе 
Вероисповедание - римско-католическое 
на 1911 год - холост 

Грамотен - свидетельство об окончании Кременецкого 7-ми классного коммерческого училища от 11-го июня 1910 года за № 16 
помощник бухгалтера 
назначен в 125-й пехотный Курский полк 
подписал: полковой адьютант 125-го пехотного Курского полка, штабс-капитан Ершов 

Штамп: 
Командир 125-го пехотного 
Курского полка 
по строевой части 
13.09.1913 г. № 5885 
г.Ровно Волынской губ. 
начальнику 32-й пехотной дивизии
 
РАПОРТ
Прошу ходатайства о производстве младшего унтер-офицера вверенного мне полка Вацлава Забелло в прапорщики запаса армейской пехоты по Ровенскому уезду. 
Национальность означенного нижнего чина - поляк.
Закон: ст.210 кн.VII С.В.П. 1869 года изд.2-е 
Справка: Циркуляр Штаба Кiевского военного округа 1912 года № 73 
Приложение: о выдержании экзамена на чин прапорщика запаса и подписка о непринадлежности к тайным обществам 
ПОСЛУЖНОЙ СПИСОК

Прибыл и зачислен в списки полка и 1-ой роты молодым солдатом..........30.11.1911
Зачислен в учебную команду для прохождения курса.......................28.02.1912
Рядовым..................................................................29.03.1912
Награжден светло-бронзовой медалью для ношения на груди
на Владимирской ленте в память Отечественной войны..................................26.08.1912
Успешно окончил кур учебной команды................................14.11.1912
Награжден светло-бронзовой медалью для ношения на груди в память
300-летия Царствования Дома Романовых на ленте белого желтого
и черного цветов..................................................................................21.02.1913
Ефрейтором.........................................................22.03.1913
Младшим унтер-офицером.................................................22.05.1913
В комиссии при штабе 32-й пехотной дивизии выдержал экзамен на чин
прапорщика запаса армейской пехоты.................................20.07.1913
Уволен в запас армии в Ровенский уезд Волынской губернии .............. 1.09.1913
Исключен из списков полка.................................. 3.09.1913
приказ по полку № 264
в походах против неприятеля - не был
подвергался ли наказаниям и взысканиям - не подвергался
перемен за время службы в семейном и сословном положении - не было 
АТТЕСТАТ

Унтер-офицер 125-го пехотного Курского полка, Вацлав Забелло, родившийся 1890 года февраля 20 дня,поступивший на службу по жребию 1911 года ноября 30 дня, получивший образование в Кременецком 7-ми классном коммерческом училище, где и окончил курс 7-ми классов, в 1913 году допущен к экзамену на чин прапорщика запаса в экзаменационной комиссии при штабе 32-пехотной дивизии и получил следующие баллы:
из отдела по строевому образованию..................9
из отдела уставов и законоположений................10
из отдела полевой службы...........................10
из отдела сведений об огнестрельном оружии.........10
из отдела сведений по укреплению местности..........9
_____________________________________________________
сумма баллов.....48
средний балл.....9,6 (!!! - red.)
Согласно статьи 207 книги VII (изд.2) Свода Военных Постановлений 1869 года, унтер-офицер ЗАБЕЛЛО признается достойным производства в прапорщики запаса армейской пехоты в удостоверение чего и дан сей аттестат за надлежащими подписями с приложением казенной печати.
Лагерь при с.Шубково 25 июля 1913 года
Председатель комиссии: командир 128 пех.Старооскольского полка полковник Товянский?
128-го пехотного полка полковник Лысаковский ?
Ген.штаба полковник Потоцкий "

wtorek, 31 marca 2015



(6) Dalsi krewni

   Dziadek Wincenty-Adam Zabiełło, będąc przez całe życie raczej ubogim, miał żal do swych zamożniejszych stryjów, że nie pomogli mu skończyć szkoły. Szczególnie liczył na pomoc w formie zapisu spadkowego po swym kuzynie, Ignacym Zabielle z Radomia, który miał tam posiadłość i browar. Ignacy umarł bezdzietnie w 1900 r. Podobno zostawił nawet jakiś zapis, ale żona Ignacego jakoby "pokręciła" coś z testamentem a dziadek nie miał pieniędzy na proces. W ten sposób rozwiały się marzenia o zakupieniu domku, który sobie upatrzył w małej mieścinie Zwiahel na Wołyniu. Chyba jednak dobrze, że do zakupu nie doszło, gdyż Zwiahel po I wojnie światowej pozostał po stronie sowieckiej i do Polski nigdy nie wrócił.

Piwo produkowane przez browar Ignacego Zabiełły.

   Dwóch Zabiełłów, kuzynów dziadka, odwiedzało go w Żytyniu: Zygmunt, wysoki, chudy brunet z orlim nosem, urodzony ok. 1885, mieszkał na Wołyniu i Władysław, poeta, tęgi, z wąsami, urodzony ok. 1880, mieszkał w Warszawie. Byli to prawdopodobnie synowie stryjecznych braci pradziadka Jana. Grób Władysława znajduje się na Powązkach w Warszawie. Zapewne jego synem był Stanisław Zabiełło, dyplomata i publicysta, zmarły w 1969 r.
   Przekaz rodzinny wspomina o innej krewnej dziadka - Hance Ruszkowskiej, ur. ok. 1895, zamieszkałej w 1924 r. w Domanowie w woj. białostockim. Ona również przyjeżdżała do Żytynia. Brak danych, jakie łączyło ją z nami pokrewieństwo. Pochodziła prawdopodobnie z tzw. szlachty zagrodowej.
   Spokrewniona z rodziną Zabiełłów była Józefa Moritz, która w końcu XIX w. poślubiła Kazimierza Sztachelskiego. Ich syn, Jarosław Sztachelski, pracował w Białymstoku jako nauczyciel przyrody. Bywaliśmy w ich domu, Jarosława nazywałem stryjem a babcię Józefę pamiętam jako staruszkę. Sztachelskiego podczas okupacji rozstrzelali Niemcy za działalność w AK. Miał troje dzieci: Jerzego, Janinę (Nunę) i Alinę (Lilę). Jerzy ukończył przed wojną studia medyczne w Wilnie. Związał się z KPP (m. in. z Dembińskim, Putramentem), był sądzony za działalność wywrotową. Podczas wojny w ZSRR. Po wojnie został najpierw wojewodą białostockim, potem Ministrem Aprowizacji i długoletnim Ministrem Zdrowia (wpłynął istotnie po wojnie na los autora Kroniki, o czym wspomnimy w innym miejscu - red.).

Jerzy Sztachelski, 1914 r.

   Inni krewni to Chodakiewiczowie. Brak bliższych danych o stopniu pokrewieństwa. Znana jest tylko jedna osoba z tej rodziny: Jadwiga z Chodakiewiczów Jarecka, bardzo zaprzyjaźniona z babcią Wiktorią i jej siostrami; widocznie więc pokrewieństwo przez Borkowskich. Jadwiga była matką chrzestną Lucjana, Walentyny i Mirosławy. Jej mąż, Józef Jarecki, pracował jako mierniczy. Syn, Stanisław Jarecki, pełnił przed wojną funkcję wojewody stanisławowskiego. Legionista, oficer żandarmerii. Wszyscy oni od dawna nie żyją.

Jadwiga z Chodakiewiczów Jarecka




(5) Dzieci Adama i Wiktorii Zabiełłów

   Jak wspomniałem, wieku dojrzałego dożyło pięcioro dzieci dziadków Zabiełłów: Wacław, Lucjan, Walentyna, Stanisława i Mirosława. Zgodnie z ówczesnymi możliwościami, a także zwyczajem, czworo z nich zostało "urzędnikami", czyli pracownikami biurowymi niższych kategorii.


Dzieci Adama i Wiktorii. Od lewej: Wacław, Stanisława, Lucjan, Walentyna. Równe 1905 r.

Stoją od lewej: Lucjan, Stanisława, Mirosława, Walentyna. Siedzą: Wacław, Wiktoria, Adam. Ok. 1912 r.
   Stosunkowo najlepiej urządził się stryj Lucjan - był kasjerem w Banku Gospodarstwa Krajowego, przez szereg lat w Równem a na rok przed wybuchem II wojny światowej został przeniesiony do Pińska. Z końcem sierpnia 1939 r. powołano go do wojska i przydzielono do policji państwowej w randze aspiranta. Po 17 września zrzucił mundur i powrócił do Pińska, gdzie w międzyczasie jego młoda gospodyni, Olga Terlecka, Rosjanka, znalazła sobie przyjaciela wśród "komandirów" z Armii Czerwonej. Stryj przyjechał późną jesienią do nas, do Brześcia i dawał do zrozumienia, że obawia się denuncjacji swojej przyjaciółki i gospodyni w celu zawładnięcia mieszkaniem. Nie można wykluczyć, iż tak się właśnie stało. Po jego powrocie do Pińska otrzymaliśmy tylko zagadkową kartkę: "Wybieram się w daleką podróż." Odtąd wszelki ślad po nim zaginął. Istnieją przypuszczenia, iż został aresztowany przez NKWD i wywieziony do obozu lub też zginął w czasie przekraczania granicy. Być może wpływ na jego losy miał udział w wojnie z bolszewikami w 1920 r.

Lucjan Zabiełło w czasie wojny 1920 r.
   Stryj Lucjan miał więc pracę dobrze płatną a że pozostał w stanie bezżennym, więc i obowiązków nie miał nadmiernych. Nie był skąpy i chętnie pomagał rodzinie, gdy ta zgadzała się pomoc przyjmować. Pamiętam kiedy na Boże Narodzenie 1934 postanowiono zorganizować zjazd rodzinny w Równem, stryj opłacił podróż mojemu ojcu, matce i autorowi niniejszych wspomnień. Mnie traktował życzliwie, jako najmłodszego z rodu i spadkobiercę tradycji rodzinnych. Tradycje te traktował bardzo serio; miał metalową pieczęć z herbem Zabiełłów, którą pieczętował listy a w adresie zawsze umieszczał przydomek "Topór". Nieco niższy od mego ojca, tęgi i w wieku 44 lat zupełnie siwy, zawsze z przekornym uśmieszkiem w zwężonych, obramowanych tłuszczem oczkach, zajmował się też okultyzmem i nieźle grał na fortepianie. Używał życia na swój sposób, dużo pił i jadał w dobrych restauracjach. Naszą bogobojną rodzinę nieco gorszył tryb życia tego "bon vivanta", jego lekkie traktowanie wszystkiego, łącznie z religią. Ja go w owych czasach podziwiałem.

Lucjan Zabiełło, 1925 r.
   Ciotka Stasia była również, jak wspomniałem, urzędniczką, ale na dużo skromniejszej posadzie w urzędzie skarbowym w Równem. Mimo iż niebrzydka, nie wyszła za mąż. Uważała, że ma dobry głos, nawet odbyła próby w radio lwowskim - z kariery śpiewaczki nic jednak nie wyszło. Prawdopodobnie miała o to głęboki żal do losu i ludzi. Usposobienia łagodnego, trochę ckliwa, miała bardzo dobre serce i z melancholijnym uśmiechem znosiła losowe przeciwieństwa. Przeżyła ciężkie dni wojny w Równem, a po wojnie repatriowała się do Wrocławia, gdzie mieszkała do śmierci wraz z Wirpszami. Zmarła w lipcu 1955 r.
Stanisława Zabiełło, lata 20-te

   Ciotka Mira jest najmłodszą z rodzeństwa. Przystojna, wesoła i dowcipna, była ulubienicą wszystkich. W 1929 r. opuściła ze swymi rodzicami Żytyń, przyjechała do Białegostoku, gdzie zamieszkała u brata Wacława i podjęła pracę jako maszynistka w starostwie. Po wyjeździe rodziny do Brześcia pozostała na miejscu, spędziła tam lata wojny i pierwszy okres powojenny. W 1950 r. przeniosła się do Wrocławia. Mieszka tam dotychczas, schorowana, utrzymując się z bardzo skromnej emerytury (zmarła po napisaniu tej kroniki w 1977 r. - red.).

 
Mirosława Zabiełło, lata 20-te

   Zawsze przepadałem za nią a ona mnie rozpieszczała. Prawie każdej niedzieli chodziliśmy do kina na seans przedpołudniowy a często również na białostockie przysmaki - chałwę i buzę. Gdy byłem starszy, kilkakrotnie przyjeżdżałem do niej z Brześcia; zawsze potrafiła przyjemnie zorganizować tam mój pobyt, w ostatnim okresie przed wojną traktując prawdziwie po koleżeńsku. Zwykle otaczała się młodymi mężczyznami, jednak nie założyła własnej rodziny. Jest moją najbliższą krewną i spośród wszystkich członków rodziny z pewnością najbardziej życzliwą.

Mirosława Zabiełło, 1947 r.
   Ciotka Wala była najstarszą z sióstr i jedyną, która wybrała drogę gospodyni i matki. W 1927 r. wyszła za mąż za Olgierda Wirpszę, właściciela sklepu z narzędziami rolniczymi w Równem. Małżeństwo to miało troje dzieci: Zygmunta (1928), Jerzego (1930) i Irenę (1933). 
 
Akt ślubu wydany 11 września 1927 r. : "Łucka Diecezja, Dekanat Rówieński, parafia Szpanowska, Szpanów, woj. wołyńskie. Nr 234. "...Tysiąc dziewięćset dwudziestego siódmego roku, dnia dziesiątego września w Szpanowskim parafialnym Rzymsko-Katolickim Kościele, został pobłogosławiony związek małżeński Olgierda Wirpszy, kawalera lat 41, syna Dominika Benedykta i Kazimiery z Nowaków Wirpszów z Walentyną Ireną Zabiełło, panną lat 26, córką Wincentego Adama i Wiktorii z Borkowskich Zabiełłów. Oboje z cukrowni Żytyńskiej, szpanowskiej parafii. Zgodność powyższego     z oryginałem stwierdzam Proboszcz Szpanowskiego Kościoła Ks. D. Kuśmiński"
Ciotka, z pozoru szorstka, była bardzo dobrą kobietą. Zawsze zapracowana, nie miała chyba nigdy okazji do "własnego życia". Ich dom był otwarty dla krewnych, którzy dość bezceremonialnie korzystali z ofiarowanej gościnności. W czasie wojny cała rodzina wiele przecierpiała: z początkiem 1940 r. wuj Olgierd został aresztowany przez NKWD i osadzony w więzieniu, z którego wyszedł po zawarciu układu Sikorski - Stalin. W 1942 r. wraz z korpusem Andersa wyjechał z ZSRR na Bliski Wschód, gdzie przebywał do końca wojny.
   Po aresztowaniu męża, ciotka z dziećmi została wywieziona do Kazachstanu; powrócili do Polski w 1947 r. po latach nędznej wegetacji. W tym czasie wrócił również zdemobilizowany w Anglii mąż. Osiedlili się we Wrocławiu, gdzie wuj Olgierd pracował w zakładach mięsnych. Zmarł w 1961 r. na raka. Ciotka przeżyła go o pięć lat.

Wirpszowie. Od lewej: Jerzy,Walentyna, Irena, Zygmunt. 1947 r.

   Najstarszemu synowi, memu ojcu Wacławowi, będzie poświęcony odrębny rozdział.


poniedziałek, 30 marca 2015



(4) Borkowscy

   W rodzinie mojej babki, Wiktorii, zachowała się wiadomość o protoplaście rodu - Kazimierzu Borkowskim, żyjącym w drugiej połowie XVIII wieku. Nic poza tym o nim nie wiadomo. Był szlachcicem a więc musiał być ziemianinem. Miał on co najmniej czworo dzieci. Trzech synów: Stanisława, Franciszka i Wincentego oraz córkę niewiadomego imienia, po mężu Filochowską (?). Franciszek służył w armii carskiej i uzyskał nawet stopień generała (być może to pochowany w Grodnie, zmarły w 1871 r. generał-major Niżegorodzkich dragonów, który dłuższy czas walczył na Kaukazie, co w tej opowieści nie jest bez znaczenia). Legenda rodzinna głosi, że słynął jako doskonały szermierz i kiedyś podobno rozłożył sześciu oficerów rosyjskich wykpiwających jego polskie pochodzenie.
   Wincenty posiadał dziesięcioro dzieci, które dały początek kilku liniom Borkowskich. Jednym z jego synów był Kazimierz, ojciec Wiktorii. Inny syn, Paulin, został malarzem. Zachował się jego autoportret, obecnie własność Bolesława Borkowskiego.
   Pradziadek Kazimierz-Tomasz Dunin-Borkowski (herbu Łabędź) był architektem wnętrz. Dwukrotnie żonaty, z pierwszego małżeństwa miał córkę Marię. Powtórnie żonaty z Marią Ostrowską, miał z nią siedmioro dzieci: Wiktorię (moja babka), Helenę, Romualda, Wacława, Czesława, Julię i Ryszarda. Kazimierz pracował też przy budowie kolei, dlatego często zmieniał miejsce zamieszkania, a jego dzieci rodziły się w różnych miasteczkach i wsiach. Najstarsza Wiktoria urodziła się np. we wsi Wiercieliszki (w guberni grodzieńskiej). Niedaleko stąd, koło Przyrzecza, przy linii kolejowej Petersburg – Warszawa, 15 grudnia 1862 r. otwarta została stacja kolejowa – podobno pierwsza na Polesiu.

   Żona Kazimierza, prababka Maria Ostrowska, pochodziła z Czernihowa na Ukrainie i była narodowości ukraińskiej lub rosyjskiej. Postać to trochę tajemnicza, prawie nigdy o niej w rodzinie nie wspominano. Kiedyś po latach, dziadek Wincenty-Adam miał się wyrazić: "Kazimierz ogromnie ryzykował, żeniąc się z Marią." Na czym polegało ryzyko? Być może odgrywała tu rolę różnica wyznań. Za caratu przechodzenie prawosławnych na katolicyzm było nie do pomyślenia i niewątpliwie groziło represjami ze strony władz. Faktem zaś jest, że dzieci Borkowskich były wychowane w duchu katolickim. Może chodziło też o coś innego - że Maria zrusyfikuje rodzinę. Nic podobnego jednak nie nastąpiło.
   Gdy Kazimierz z rodziną osiedlił się w Białymstoku, zamieszkali w obszernym domu na Bojarach. Synowie pokończyli po kilka klas rosyjskiego gimnazjum a córki otrzymały domowe wykształcenie. Pradziad zmarł 16 czerwca 1886 r. i liczna rodzina znalazła się w trudnej sytuacji. Za główne źródło utrzymania służyły lekcje muzyki, udzielane przez córki; zarabiały też prawdopodobnie szyciem.
    Wkrótce najstarsza Maria wyszła za mąż za Karola Hermana, księgowego pochodzenia niemieckiego. Mieli troje dzieci: Zofię, Juliusza i Eugeniusza. Pewnego dnia Karol uciekł do Niemiec, przypuszczalnie z powodu popełnionych malwersacji finansowych. Zofia zmarła wcześnie a Maria z synami wyjechała do męża do Bremy. Tam Juliusz ożenił się z Niemką i miał dwoje dzieci. Zginął na froncie podczas I wojny światowej. Eugeniusz pozostał w stanie bezżennym. Utrzymywał kontakt listowy z Wiktorią Zabiełlową, swoją ciotką, aż do jej śmierci.
   Syn Kazimierza, Romuald, mieszkał w Baku i pracował w banku. Zmarł na gruźlicę w młodym wieku. Rodziny nie założył. Jego brat Czesław również osiedlił się na Kaukazie. Pracował w banku w Tbilisi. Ożenił się z Gruzinką imieniem Anastazja. Mieli dwoje dzieci: Anatoliusza i Zinaidę. Wychowane już na sposób rosyjski, nie mówiły po polsku. Tolek zginął na froncie I wojny światowej, w tym też czasie zmarł Czesław. Anastazja z Ziną ok. 1940 r. przeniosły się do Równego, gdzie odnalazły Stanisławę Zabiełło. Po wojnie usiłowały przyjechać do Polski, aby stąd przedostać się do Turcji, gdzie mieszkał ich krewny. W tym celu utrzymywały korespondencję z Mirosławą Zabiełło. Nie były to jednak osoby sympatyczne i odnosiły się źle do Stasi Zabiełlówny, która w tym czasie mieszkała w Równem. Kontakt z nimi został więc przerwany.
   Kolejny syn Kazimierza, Wacław, również został urzędnikiem bankowym. Przed I wojną światową mieszkał w Bobrujsku, gdzie pojął za żonę Kamilę Żebrowską. Po jej śmierci ożenił się powtórnie, tym razem z Zofią Adamowiczową, siostrą Olgierda Wirpszy. Zmarł na raka podczas okupacji.

Wacław Borkowski
   Julia Borkowska, najmłodsza córka Kazimierza, przyjechała do siostry do Żytynia. Tu wyszła za mąż za Kazimierza Szpakowskiego, inżyniera w cukrowni. Uchodziła za zgrabną, przystojną, elegancką i zadbaną. Oboje z mężem lubili się bawić i dobrze tańczyli. Byli lubiani przez rodzinę i pożądani w towarzystwie. Podczas I wojny w Żytyniu wybuchła epidemia tyfusu. Choroba nie ominęła Julii, która wyszła z niej z życiem, ale bardzo odtąd postarzała. Zmarła w 1923 r. skutkiem wylewu krwi do mózgu.

Julia z Borkowskich Szpakowska
   Najmłodszy syn Kazimierza i Marii Borkowskich, Ryszard, był w młodości przystojnym brunetem, z zawodu... a jakże, bankowcem. Pracował - nikt nie zgadnie - w Baku, potem w Piatigorsku, by po I wojnie przenieść się do Białegostoku. Mimo dobrej sytuacji materialnej nie ożenił się. Kilka lat przed II wojną światową dostał wylewu krwi do mózgu, długo chorował, stracił posadę. Stary i schorowany przyjechał do Równego, gdzie zaopiekowała się nim siostrzenica, Stanisława Zabiełło. W czasie wojny mieszkał sam i w 1942 r. zmarł w skrajnej nędzy. Pochowano go w cudzym ubraniu, gdyż nie miał własnego. Stanisława sama ubrała go do trumny, wykopała grób i zasypała.

niedziela, 29 marca 2015


  (3) Babcia Wiktoria


 Zwyczajem ówczesnym Wiktoria otrzymała wykształcenie domowe: trochę języków obcych i literatury, język i historia Polski oraz gra na fortepianie. Dodatkowo wyuczyła się szycia. Gdy miała 23 lata, zmarł jej ojciec. Liczna rodzina znalazła się w ciężkiej sytuacji. Aby związać koniec z końcem i ulżyć matce, Wiktoria z siostrami od rana do nocy dawały lekcje muzyki.
   Po wyjściu za mąż i osiedleniu się w Żytyniu, Wiktoria Zabiełłowa pędziła pracowity żywot żony i matki. Do prac domowych dochodziła uprawa ogrodu oraz obsługiwanie żywego inwentarza. Poza tym babka szyła zarobkowo i udzielała lekcji gry na fortepianie. 
--------------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło do autora:
"Wiktoria szyła, najczęściej suknie ślubne. Miała jeszcze do tego dodatkowy obowiązek ubierania panien młodych do ślubu. Prawie co drugą niedzielę zjawiała się taka panna z druhną. Mama grzała rurki na lampie i fryzowała jej włosy, co trwało długo a my trzy siostry przyglądałyśmy się z zainteresowaniem. Układała suknię, upinała welon i wianek, czasem popudrowała chlipiąca dziewczynę. Wreszcie zajeżdżał pan młody dorożką i zabierał oblubienicę.
   Mama była bardzo uzdolniona. Co się w domu zepsuło, nie Adam, lecz ona reperowała, przybijała, piłowała. Miała zamiłowania lecznicze. Czytała książki na ten temat i leczyła ziołami dzieci swoje i robotników w Żytyniu. (...) Uczyła nas przy fortepianie pieśni patriotycznych. Pilnie przestrzegała, abyśmy nie zniekształcały mowy polskiej, pobierając nauki w rosyjskim gimnazjum. Była wielką zwolenniczką Piłsudskiego i bardzo się dziwiła, że ja nią nie byłam."
---------------------------------------------------
   Godzi się wspomnieć o jej działalności społecznej i patriotycznej; mianowicie zbierała u siebie dziewczęta - córki miejscowych robotników - i pod pozorem wspólnego szycia uczyła je czytać i pisać po polsku a także rachunków i historii Polski. Był to rodzaj "tajnych kompletów", odważne i niebezpieczne przedsięwzięcie, gdyż uczenie po polsku na tych ziemiach karano zsyłką na Sybir.
----------------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło:
" Wkrótce Wiktoria prowadziła całą polską szkołę. Mieliśmy dużą, oszkloną werandę, na której stał długi stół i ławy. Przeszło 40 dzieci uczyło się tu po polsku czytać i pisać, rachunków i innych przedmiotów, w zależności od wieku. Przygotowywała je również do pierwszej Komunii Świętej. Wszystko to funkcjonowało nielegalnie, pod groźbą wtargnięcia żandarmów."
-----------------------------------------------------
   Mimo tylu pracochłonnych zajęć, Wiktoria znajdowała czas, aby bywać u sąsiadów i przyjmować gości. Słynęła z wypiekania znakomitych ciast (sękacza) i tortów. Miała uzdolnienia literackie a w każdym razie ciągoty do poezji; między innymi próbowała opisać, nieporadnym wprawdzie wierszem, ale ciepło i z humorem, swój dom rodzinny. Gdy umarła w Równem, wiele jej uczennic z płaczem żegnało tę, która bezinteresownie tyle dobrego dla nich uczyniła.
   W Żytyniu dziadkowie wiedli żywot nader skromny. Wprawdzie mieszkanie było przestronne - pod koniec życia 7 izb, ogród, sad, pole ziemniaczane, 2 krowy i koń oraz bryczka wypożyczana z fabryki do wyjazdów w okolice - ale pensja dziadka na tyle osób z ledwością starczała. Mimo to wszystkie dzieci, które przeżyły, otrzymały średnie wykształcenie. Był to z pewnością ze strony dziadków duży wysiłek finansowy. Należy też pamiętać, iż w zaborze rosyjskim kształcenie Polaków napotykało na szczególne trudności. Szkołę średnią uczyniono narzędziem wynaradawiania, a i tak dostać się do niej nie było łatwo, zaś koszty nauki poważnie ciążyły na rodzinnym budżecie. Najbliższa szkoła znajdowała się w Równem, należało więc również opłacać stancję.
   Jacy to byli ludzie, moi dziadkowie? Trudno mi dzisiaj oceniać, gdyż subiektywne wrażenia nie pozwalają na wydobycie z cienia wszystkich ich cech. Z całą pewnością byli cisi i skromni, bez żadnych aspiracji życiowych, których zresztą mieć w owych czasach i okolicznościach nie mogli. Brak majątku i wykształcenia automatycznie zamykał drogę do pozycji zapewniającej dostatek i ciekawe przeżycia. Głęboka i szczera wiara w nauki Kościoła w połączeniu z wrodzoną uczciwością i prostodusznością, kazała zapewne patrzeć na życie jak na wyrównany szlak, wyznaczony prawami boskimi i ludzkimi, choć wyboisty, ale prowadzący do nieśmiertelności i szczęścia pozaziemskiego. Byli dobrzy, skłonni do poświęceń i bardzo mało wymagający od życia. Gdyby nad ich życiorysem ktoś chciał zamieścić motto, najlepiej i w sposób lapidarny oddałyby je słowa prostego wiersza, znalezionego w sztambuchu babki:


"Cicho boską spełnić wolę,
Cicho bliźnim ulżyć dolę,
Cicho kochaj ludzi, Boga,
Cicho - oto święta droga.

Cicho z swymi dzielić radość,
Cicho wszystkim czynić zadość,
Cicho innych błędy znosić,
Cicho życzyć, błagać, prosić.

Cicho z cnoty zbieraj plon,
Cicho, aż nadejdzie zgon;
Cicho ciało spocznie w grobie,
Cicho da Bóg niebo tobie."

   Czyż te słowa nie przypominają pełnej pokory złotoustej maksymy Juan Eugenio Hartzenbuscha, dramaturga hiszpańskiego z XIX w.:

"Patrz, Florencjuszu, na wody strumienia:
Cicho poją łąkę, nie pragnąc zapłaty.
Odtąd, w tę naukę nową tak bogaty,
Czyń dobrze bliźniemu i rób to w milczeniu."

   A jeżeli potrzebne jest świadectwo współczesnych i dobrze znających ten spokojny dom ludzi, niech nim będzie wyjątek z wiersza, jaki na 25-lecie ślubu dziadków napisał i wygłosił na uroczystości srebrnego wesela 18 lutego 1914 roku Adam Chmielowski, przyjaciel domu:


"Nam się zdaje, niedawne to czasy, Adamie!
Tak jasno nasza pamięć tę chwilę odtwarza.
Gdyś Twej zacnej małżonce podał Twoje ramię,
W ślubnych szatach i wieńcu wiodąc do ołtarza.
I radosne to były, i rozkoszne chwile,
Dusze Wasze płonęły w ognisku miłości,
Życie się uśmiechało uroczo i mile,
Jutrzenka Wam świeciła w urokach przyszłości!

I poszliście tak cicho, spokojnie i zgodnie,
Wyrok pobłogosławił Waszych dążeń cele,
Bo Chrystus, jak do Marty, rzekł do Was łagodnie,
Że ten wiele uzyska, kto ukochał wiele.
A Wyście się kochali w całej serc swych pełni.
Zdrada, zazdrość, nieufność wśród Was nie postały.
I żyliście najzgodniej, jak mogą śmiertelni,
W zgodnym Waszym stadle mieszkał spokój stały.
Wychowaliście dziatwę ku chwale przyszłości,
Pracujecie wytrwale, ciągle w pocie czoła,
I dajecie im przykład tej wstrzemięźliwości,
Którą człowiek uczciwy naśladować zdoła.

Wytrwaliście tak wspólnie ćwierć Waszego wieku,
Z niezłomną siła woli w zakresie czynności,
A wszystko, co się ceni w uczciwym człowieku,
Cechuje Waszą przeszłość - niechajże w przyszłości
Nie uchyli się z cnoty i honoru drogi,
Wieńcząc Wasze zamiary plonem pożądanym;
Opatrzność niech osłania Waszej chaty progi,
By smutek, niedostatek dla Was był nieznanym.
Idźcie do drugiej ćwierci w niezłomnym pokoju,
I gwiazda pomyślności niech Wam w drodze świeci.
A gdy spoczniecie w szczęściu po swej pracy, znoju - 
Niech Wasz byt opromienia szczęście Waszych dzieci."

   Dziadkowie mieszkali w Żytyniu do 1929 r. Dziadek Adam otrzymywał niewielką emeryturę. Skutkiem podeszłego wieku i chorób, wymagali stałej opieki, toteż w 1929 r. zabrał ich do siebie najstarszy syn, Wacław, mieszkający wtedy z rodziną w Białymstoku.
   Długoletni pobyt w Żytyniu i związane z tym przeżycia, niewątpliwie spowodowały silne przywiązanie staruszków do tego miasteczka. Gorzko płakali, wyjeżdżając stamtąd na zawsze. Nie ukoił żalu nawet przyjazd do miasta ich młodości - zresztą byli już tak schorowani, że nie mogli opuszczać mieszkania.
-------------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło:
"Ojciec był bardzo religijny i przy tym praktykujący. Z drugiej strony, wieczorem, po pacierzu, czasem mawiał: <No, już boruchy odprawiłem a teraz mogę iść spać.> Mamę bardzo te <boruchy> denerwowały; uważała, że nie godzi się tak mówić o modlitwie. Mnie zaś bawiły i próbowałam sama tak mówić.."
--------------------------------------------------
   Dziadkowie pozostawali ludźmi bardzo cichymi i zrównoważonymi. Z trudem przypominam sobie ich głos - mówili bowiem niewiele i niezbyt głośno. Babka niekiedy rano. krzątając się przy łóżku, śpiewała godzinki. Dziadek większość dnia drzemał, siedząc na łóżku i opierając głowę na ręce złożonej na biurku. Po wielu dziesiątkach lat pracowitego żywota, oprócz ubogiej bielizny i pościeli nie posiadali właściwie nic - prawda, dziadek miał złoty, kieszonkowy zegarek o trzech kopertach, ofiarowany mu przez współpracowników na 25-lecie jego pracy w cukrowni. Na zewnętrznej kopercie przylutowano wielki, złoty monogram a wewnątrz wygrawerowano okolicznościowy napis. Zegarek ten po śmierci dziadka w 1933 r. miał mi przypaść w udziale po osiągnięciu dojrzałości. Na razie nosił go ojciec. Był to zresztą w naszym domu jedyny wartościowy przedmiot, oprócz obrączek rodziców. Złotą dewizkę od zegarka rodzice zmuszeni byli sprzedać w zimie 1939 r., gdy ojciec nie mógł znaleźć pracy zarobkowej. Sam zegarek cudem przetrwał wojnę i kilka sowieckich rewizji w mieszkaniu; dopiero latem 1945 r. rodzice sprzedali go, by móc się jakoś urządzić w Sławie Śląskiej, gdzie zamieszkali po wyjeździe z terenów zajętych przez ZSSR.

   W 1931 r. ojciec został przeniesiony służbowo do Brześcia nad Bugiem. Oczywiście, dziadkowie wyjechali razem z nami. 18 stycznia 1933 r. dziadek Wincenty-Adam zmarł w wieku 73 lat. Na pogrzeb przyjechały jego dzieci: Mirosława, Stanisława, Lucjan oraz Olgierd Wirpsza, mąż ciotki Wali. Pamiętam, jak w zadymce śnieżnej wyruszał z podwórza karawan a za nim mała grupka osób, odprowadzających go na cmentarz. Mama, ja i płacząca babka zostaliśmy w domu.
 
Wincenty-Adam Zabiełło na łożu śmierci 1933 r.

   Na drugi dzień rano wuj Olgierd zabrał babcię do Równego, gdzie jeszcze blisko dwa lata mieszkała u Wirpszów. Do końca życia była bardzo czynna. Uczyła wnuka Zygmunta gry na fortepianie, odrabiała z wnukami lekcje, robiła ładne roboty ręczne. Zmarła nagle 14 grudnia 1935 r. Na rok przed śmiercią, na Boże Narodzenie 1934 r. miała po raz ostatni możność ujrzenia wszystkich swych dzieci, gdyż zorganizowano w Równem coś w rodzaju zjazdu rodzinnego. Po jej śmierci, do trumny stojącej na katafalku w mieszkaniu przychodziło wiele osób, wśród nich starsze kobiety z Żytynia, jej dawne uczennice, składając hołd "naszej dobrej Pani".
 -----------------------------------------------
Z listu Mirosławy Zabiełło do autora:
"Mama chorowała na wątrobę, serce i silny reumatyzm. W dużym pokoju miała swe łóżko, za parawanem. Pewnego ranka cicho zgasła na siedząco. Obok bawiły się wnuki, ale nikt nie zauważył, kiedy nastąpiła śmierć."
------------------------------------------------