(46) Blitzkrieg, czyli łomot raz, dwa, trzy!
Jerzy Zabiełło 1941 r. |
Sobota 21 czerwca 1941 była dniem gorącym. Machanie łopatą męczyło bardziej niż kiedykolwiek, gdyż pracowaliśmy dużą grupą na otwartej przestrzeni, w najbardziej oddalonym, zachodnim końcu ogrodu. Około południa wielkie kłęby czarnego dymu wzniosły się gdzieś za Bugiem, po "polskiej stronie". Pracujące z nami stare kobiety spoważniały, zaczęły się żegnać krzyżem i szeptać między sobą, że to zły znak.
Wracałem do domu zmordowany, ciesząc się perspektywą całodniowego, niedzielnego odpoczynku. Planowałem pójść na plażę nad Muchawcem, przypomnieć sobie przedwojenne przyjemności...
Noc była duszna, zasnęliśmy późno. Toteż, gdy koło godziny czwartej rano zbudził nas jednostajny huk i drżenie szyb, rozespani i nieprzytomni, nie mogliśmy zrozumieć, co się dzieje. Jednakże wybuchy zaczęły się zbliżać, po każdym z nich murami domu wstrząsał dreszcz. Opanowała nas panika. Wybiegłem przed dom. Doznałem niesamowitego uczucia na widok całkowicie pustej ulicy, gdzieniegdzie zasnutej dymem. Nieustanny łoskot rozlegał się tu wprost ogłuszająco, ze wszystkich stron, głównie jednak od zachodu. Nad twierdzą wisiała wielka chmura pyłu i dymu, co chwilę migotały błyski wybuchów. Koło rogu ulicy Mickiewicza podbiegł do mnie jakiś osobnik w koszuli, z obłędnym wzrokiem i rewolwerem w ręku. "Bieżi zaszcziszczat rodinu!" - wrzasnął na mnie. Nie wiedziałem, co począć - szaleniec mógł w każdej chwili wpakować mi kulę. Straciłem zupełnie głowę i zacząłem jąkać bez sensu: "Towariszcz, tam strelajut!... "Bieżi, ty taki owaki, a to ubju!" - i zionął przekleństwami. Na szczęście obok nas przebiegła gromadka ludzi i wariat rzucił się w pogoń za nimi. Pędem wróciłem do domu, który tymczasem zaczęły ogarniać płomienie, zwłaszcza drewnianą klatkę schodową. Udało się schwycić ubrania i pościel, drobiazgi pozostały w szufladach: fotografie, dokumenty, zegarek... Pan Niepokójczycki, wychodząc ostatni, zamknął odruchowo na klucz drzwi płonącego mieszkania, w którym przez zapomnienie pozostał piesek Uduś... Złożyliśmy uratowany dobytek w hotelu, po drugiej stronie ulicy. Ogień artyleryjski trwał jeszcze z godzinę, ale stopniowo cichł i oddalał się. Oprócz naszego domu i kilku sąsiednich, w tej części miasta innych strat nie było.
Tu mieszkał autor z rodzicami do 22 czerwca 1941 r. Na ścianie widoczny ukośny ślad po drewnianej klatce schodowej prowadzącej na I piętro. |
Około szóstej rano zaczęły wjeżdżać do Brześcia najpierw patrole na motocyklach i samochodach pancernych a potem setki samochodów terenowych i ciężarowych ze znakami czarnego krzyża, na nich żołnierze w zgniło-zielonych mundurach i głębokich hełmach. Wkrótce wszystkie ulice zostały zastawione. Po raz pierwszy w czasie tej wojny zobaczyłem z bliska Niemców, usłyszałem ich gardłową mowę, którą tylko częściowo rozumiałem, tak bardzo różniła się od szkolnych wypracowań. Miejscowa ludność zaczęła wyglądać na ulice, nawiązywać na migi rozmowę z żołnierzami. Żydzi nie pokazywali się, większość obywateli sowieckich - zwłaszcza mężczyźni - znikła z miasta. Chyba jednak zdołali ujść niedaleko. Wojska niemieckie pierwszego rzutu posunęły się tego dnia około stu kilometrów na wschód.
Wojska niemieckie na ulicach Brześcia, czerwiec 1941 r. |
Wobec ludności cywilnej Niemcy zachowywali się spokojnie. Ta z kolei popatrywała na nich z mieszanymi uczuciami. Oto znowu napadł odwieczny wróg z zachodu. Tym razem czuliśmy się w pewnym sensie widzami postronnymi. To nie było nasze państwo, w ciągu kilku godzin zmieniliśmy tylko "pana". Do tej pory najbardziej obawialiśmy się wywiezienia na Sybir, teraz groźba znikła, to prawda. Ale co nas czekało pod hitlerowską okupacją? Czyż nie groziły nowe, jeszcze większe represje? Nie wiedzieliśmy wtedy o masowych egzekucjach, obozach koncentracyjnych, łapankach, wywozie na roboty do Niemiec. Sowieckie środki masowego przekazu ani słowem nie informowały o tym, co się dzieje w okupowanej przez Niemców Polsce. Robiono wszystko, aby ich nie drażnić. Tak więc 22 czerwca wiele osób na wschód od Bugu mimo wszystko odetchnęło. Nie jest łatwo zrozumieć po latach stan ducha, w jakim trwaliśmy w owych przełomowych dniach. Dla bardzo wielu jeden wróg zamienił po prostu drugiego. Natomiast wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z doniosłości faktu, jakim był wybuch wojny niemiecko-sowieckiej dla sytuacji ogólnoświatowej, a dla Europy w szczególności. Nigdy nie mieliśmy najmniejszego cienia wątpliwości, że Niemcy zostaną pokonane, tylko wówczas inaczej to sobie wyobrażaliśmy: Niemcy wyczerpią siły w nowej wojnie, rozciągną wojska na nowych, ogromnych obszarach. Wówczas Zachód, a konkretnie Anglicy, Amerykanie i armie emigracyjne wylądują na kontynencie i spowodują drugi "11 Listopada". W tych pierwszych tygodniach i miesiącach nowej wojny aktywnego udziału ZSSR w zwycięstwie nad hitlerowcami nie braliśmy pod uwagę. Ci przecież odnosili błyskotliwe sukcesy, opanowując w ciągu kilkunastu dni Mińsk i przedpola Kijowa.
Niemcy wkrótce po zdobyciu Twierdzy Brzeskiej w 1941 r. W tle Brama Terespolska, gdzie autor we wrześniu 1939 r. służył na posterunku obserwacyjnym. |
Szybkie zajęcie miasta spowodowało wyjście na wolność ludzi zamkniętych w miejscowym więzieniu, wśród nich wielu moich kolegów, m. in. Rodziewicza, Mioduszewskiego, Dyszlewskiego, Mondalskiego i Ostrowskiego. Dwaj ostatni zostali w piątek przewiezieni z Mińska do Brześcia na rozprawę sądową. W ten sposób przedziwnym zbiegiem okoliczności odzyskali wolność w chwili, gdy wydawało się to najmniej prawdopodobne. Witałem ich, jak powracających z tamtego świata...
----------------------------------------------------------------------
Z relacji Zenona Kłaczkiewicza o wydarzeniach w więzieniu na podstawie wspomnień więzionego tam ojca, Jana Kłaczkiewicza (http://kresy24.pl/37940/uwolnienie-z-sowieckiego-wiezienie-w-brzesciu-nbugiem-w-1941-r/):
„Wojska niemieckie wkroczyły do Brześcia raniutko przed świtem,
więźniowie nic nie wiedzą co się dzieje. Przez okienka dostrzegają,
że na placu przed więzieniem leżą rozstrzelani strażnicy, widzą na
placu niemieckich żołnierzy. Podjęli próbę wyzwolić się sami, rozwalają
więzienne drzwi do celi z trudnościami, ale wychodzą na wolność
pomagając jedni drugim.
Ruskie nie tylko nie wyprowadzili więźniów, ale pozostawili ich
pozamykanych w celach. Więźniowie wyłamując dziury w ścianach, bo drzwi
nie mogli pokonać, używali do tego jako narzędzi połamanych metalowych
łóżek. Było ciężko się wydostać, ojciec wydostał się dopiero po
południu, więźniowie pomagali jedni drugim.
Potem była niemiecka selekcja, mimo, że to było za murami
więziennymi, Niemcy doszukiwali się poprzebieranych ruskich dezerterów,
którzy nie chcieli się dostać do niewoli. Zapędzili wszystkich więźniów
na jeden plac, gdzie ich pilnowali niemieccy żołnierze. Na szczęście, i
może dla niektórych na nieszczęście, jeden z byłych więźniów znał
trochę j. niemiecki – jest teraz tłumaczem, ale nie wszystkich więźniów
znał. W obawie także o swoje życie, tłumacz sam nie wszystkim może
pomóc, nie zna wszystkich jako ruskich więźniów. Niemcy jednak część
młodszych więźniów dalej uważają jako ruskich dezerterów – przebranych
tych biedaków rozstrzeliwują na miejscu na oczach przerażonych
pozostałych."
-------------------------------------------------------------------------