piątek, 10 lutego 2017




(72) Poradnik Jamesa Bonda: jak przeżyć na wrogim Zachodzie...

Poniżej przedstawiam poradnik dla tajnych agentów wojskowego wywiadu, napisany przez ojca w 1962 r. Wydawcą jest Sztab Generalny LWP - II Zarząd. Ilustracje pochodzą z internetu. :-)



SYTUACJA WYWIADOWCZA
                                      SZTAB GENERALNY. ZARZĄD II
    








   

SPIS  TREŚCI


1. POJĘCIA OGÓLNE
Istota i znaczenie sytuacji wywiadowczej
Elementy sytuacji wywiadowczej
Cechy charakterystyczne sytuacji wywiadowczej
Warunki pracy wywiadowczej zależne bezpośrednio od sytuacji wywiadowczej
2. ZAGADNIENIA SZCZEGÓŁOWE  
Przerzut i legalizacja  
Werbunek
Kierowanie agentem
Zdobywanie informacji
Lokalizacja wsypy
3. ŹRÓDŁA WIADOMOŚCI O SYTUACJI WYWIADOWCZEJ
4. METODY OPRACOWYWANIA SYTUACJI WYWIADOWCZEJ


1.       POJĘCIA OGÓLNE

Istota i znaczenie sytuacji wywiadowczej.
   Zazwyczaj sytuacją wywiadowczą nazywa się zespół warunków zewnętrznych /obiektywnych/, wywierających wpływ na działalność wywiadowczą w terenie. Chodzi o całokształt stosunków politycznych, ekonomicznych, obyczajowych, kulturalnych, przepisów administracyjno-policyjnych, granicznych i innych, charakterystycznych dla danego kraju, regionu, miejscowości w określonym czasie. 
   Wszystkie te czynniki istnieją i działają obiektywnie, niezależnie od woli pracownika wywiadu. Agent /lub wywiadowca/ może się do nich przystosować i wykorzystać je dla swoich celów; nie może jednak spowodować, aby te lub inne niewygodne czynniki przestały istnieć, o ile zadania wywiadowcze określają cel pracy wywiadu, o tyle sytuacja wywiadowcza narzuca metody i sposoby działania. Mianowicie działanie wywiadu ma szanse powodzenia wówczas, gdy odbywa się ono z ukrycia; ukrycie zaś oznacza w tym wypadku doskonałe przystosowanie się do terenu. Osoby wykonujące zadania wywiadowcze muszą zniknąć w tłumie, nie wyróżniać się z otoczenia, nie stać się ani przez chwilę przedmiotem szczególnego zainteresowania ze strony organów bezpieczeństwa. W taki sposób "zamaskować się" a jednocześnie niepostrzeżenie działać może tylko człowiek dobrze znający miejscowe stosunki. Zdarza się jednak, że z powodu nieznajomości sytuacji wywiadowczej dekonspirują się agenci, przebywający na danym terenie od urodzenia i formalnie rzecz biorąc, dobrze przecież wprowadzeni w miejscowe środowisko, przepisy prawne i zwyczaje. Dlaczego tak się dzieje?
   Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, chociaż od razu nasuwa się przypuszczenie, że agent taki nie został należycie przeszkolony. Człowiek niezaangażowany w pracy wywiadowczej widzi całokształt stosunków na danym terenie takim, jakim jest; szereg aspektów tych stosunków i zjawisk jest mu całkowicie obojętnych, ponieważ nie odgrywa w jego życiu żadnej roli. Inaczej jest z wywiadowcą. Musi on rozpatrywać wszystkie zjawiska zachodzące wokół niego ze specyficznego punktu widzenia - mianowicie czy i w jaki sposób mogą one wpłynąć dodatnio lub ujemnie, natychmiast lub w dalszej przyszłości na jego działalność wywiadowczą.
   Weźmy przykład typowy: poruszanie się po ulicy. Przeciętny przechodzień lub pasażer miejskich środków lokomocji zdąża do celu zajęty swymi sprawami, nieraz zupełnie obojętny na otoczenie, na przygodnych współtowarzyszy podróży, na to, czy ktoś interesuje się jego osobą. Przyspieszenie lub zwolnienie marszu czy jazdy zależy wyłącznie od jego fantazji. Jeżeli jest w złym humorze, pokłóci się z konduktorem w tramwaju lub z przechodniem, który go potrącił, wywoła awanturę z kelnerem w restauracji, z urzędnikiem na poczcie lub przy kiosku z gazetami. Jeżeli jest w wesołym nastroju - potrafi również zachowywać się hałaśliwie - w zależności od narodowego temperamentu, pragnąc, aby całe otoczenie dzieliło z nim radość. O takiej osobie mówią niekiedy, że "nie ma nic na sumieniu", gdyż zachowuje się z całą swobodą. 

   Pracownik wywiadu również powinien sprawiać wrażenie, że "nie ma nic na sumieniu". Jego swoboda bycia jest jednak świadomie skalkulowana. Dla wywiadowcy ulica i obiekty publiczne są terenem działania niewidocznych agentów policji i kontrwywiadu i nie wie on, czy ci agenci już go śledzą, czy też zajęci są innymi sprawami. Na wszelki wypadek musi więc zachować najwyższą czujność, sprawdzając, czy nie jest obserwowany. Musi to jednak czynić w sposób zamaskowany, aby na zewnątrz nie można było poznać, że się sprawdza. Musi zachowywać się jak osoba, która wie, że przechodzi przez pole minowe, ale nie wykazuje na zewnątrz tej świadomości. Rzecz jasna, w tej sytuacji wywiadowca, niezależnie od humoru, będzie starał się zniknąć w tłumie, aby w żadnym wypadku nie stać się przedmiotem szerszego zainteresowania. Nie będzie mu więc obojętne, czy swoim ubiorem i zachowaniem pasuje do otoczenia, czy nie idzie zbyt wolno lub zbyt szybko w stosunku do miejsca, pory dnia i innych okoliczności; czy wysiadając na danym przystanku może łatwo sprawdzić się przed ewentualną inwigilacją, czy w ogóle jego obecność w danym miejscu i czasie jest dla przygodnego obserwatora całkowicie usprawiedliwiona, a przynajmniej niebudząca podejrzeń.
   Tak powinien w przybliżeniu analizować swoją sytuację pracownik wywiadu, jeżeli zdaje sobie sprawę z podwójnego charakteru wszystkich okoliczności swego działania. Osobie, która nie analizuje sytuacji z wywiadowczego punktu widzenia, uchodzą z pola widzenia niebezpieczeństwa grożące przy każdym nieopatrznym kroku.
   Inny przykład: wysyłanie listów. Dla osoby niezaangażowanej w wywiadzie jest to czynność prosta, niemal mechaniczna - wypisanie adresu, nalepienia znaczka i wrzucenie do skrzynki. W wywiadzie jednakże jest to swego rodzaju mała operacja, wymagająca przemyślenia i przygotowania. Rzecz jasna, zarówno list jak adres na kopercie będą napisane zmienionym charakterem pisma; niekiedy można też wykonać je pismem maszynowym, o ile jest wiadome, że nie wywoła to zainteresowania w otoczeniu adresata. 


W ogóle odbiorca listu jest w tym wypadku przedmiotem szczególnej troski, gdyż jemu przede wszystkim może zagrozić niebezpieczeństwo, w razie gdyby przesyłką zainteresowały się organy kontrwywiadu. Uwagę urzędników pocztowych i listonosza może zwrócić sposób wypisania adresu, jeżeli odbiega on od stosowanych zwyczajów. Różnice zaś są dość znaczne; np. w krajach anglosaskich i we Francji numer domu pisze się przed nazwą ulicy, a nazwę miejscowości na końcu adresu. Również zwroty grzecznościowa przy nazwisku stanowią ustaloną formułkę, od której nikt nie odważa się odstąpić. Wreszcie sposób rozmieszczenia napisów na kopercie /skupione pośrodku, rozrzucone lub przesunięte ku prawemu, dolnemu rogowi/, ewentualne podawanie adresu zwrotnego - są również cechą charakterystyczną dla danego kraju lub regionu. Wszystkie te szczegóły pracownik wywiadu musi wziąć pod uwagę, jeżeli wysyłany przez niego list ma charakter operacyjny i jest skierowany do innego wywiadowcy. Rzecz jasna, papier i koperta muszą być pochodzenia miejscowego, zaś znaczek - z serii, będącej aktualnie w obiegu.
   Trzeci przykład: spotkanie w lokalu. Kawiarnie, cukiernie, piwiarnie, restauracje, bary - są masowo odwiedzane w dużych miastach i można je wykorzystywać na spotkania wywiadowcze pewnego typu pod warunkiem, że zostanie w pełni uwzględniona sytuacja wywiadowcza miejsca spotkania. Obie spotykające się osoby muszą więc doskonale znać zwyczaje klienteli lokalu, godziny nasilenia ruchu, ubiór, rodzaj lub typowy zestaw potraw i napojów, sposób pertraktacji z kelnerem, wysokość napiwków itd., itp. Jakiekolwiek wyłamanie się z powszechnie stosowanego szablonu sprawi, że obsługa lokalu zapamięta niecodziennych klientów, którzy w ten sposób pozostawią po sobie niepotrzebnie długotrwałe ślady.
   Pewien wywiadowca, chcąc sprawdzić w praktyce prawdziwość tej teorii, wszedł pewnego razu  w godzinach przedpołudniowych do baru i zażądał kawy. Działo się to we Francji, gdzie o tej porze wszyscy klienci barów piją tzw. "aperitif" /kieliszek wytrawnego trunku "dla zaostrzenia apetytu”/. Słysząc to zamówienie, kilka osób stojących przy bufecie odwróciło głowy, aby przyjrzeć się osobie wysuwającej tak niezwykłe żądanie, kelner obsłużył szybko i bez słowa, rzuciwszy jednak raz i drugi zaciekawione spojrzenie. Wywiadowca - jako to jest w zwyczaju - wypił swoją kawę stojąc przy bufecie, zapłacił i wyszedł. Gdy powtórnie kilka dni później wszedł do tego samego lokalu o tej samej porze, kelner powitał go jak znajomego i nie czekając na zamówienie zapytał go: "Pan szanowny kawkę, jak zwykle?" Mimo więc tłoku i szybko zmieniających się konsumentów, kelner zapamiętał niecodziennego gościa, zamawiającego "nietypowy" w danym momencie napój. Nie trzeba udowadniać, iż wywiad jest zainteresowany w unikaniu pozostawiania tak wyraźnych śladów, ułatwiających wrogiemu kontrwywiadowi jego żmudne poszukiwania. 


   Przytoczone wyżej przykłady pozwalają sformułować dość istotne spostrzeżenie. Mianowicie sytuacja wywiadowcza składa się jak gdyby z dwóch zasadniczych grup elementowi pierwsza grupa - to stosunki obyczajowe i prawne ogólne, obowiązujące wszystkich w jednakowym stopniu i wywierające wpływ raczej pośredni na działalność wywiadowczą. Druga grupa - to elementy bezpośrednio warunkujące wykonanie zadań wywiadowczych, np. system ochrony obiektu; rozkład zajęć w danej instytucji; procedura wydawania przepustek; pretekst przebywania w określonym miejscu dla dokonania obserwacji lub zdjęć, itp. Otóż jest rzeczą charakterystyczną, że o ile na drugą grupę elementów wywiadowcy i agenci na ogół zwracają baczną uwagę i uwzględniają je w planowaniu wykonania zadań, o tyle często zaniedbują uwzględnianie grupy pierwszej, nie dostrzegając kryjących się w niej pierwiastków niebezpieczeństwa, lub lekceważąc je. Ciekawe, że dotyczy to najczęściej osób zasiedziałych w terenie i otrzaskanych w pracy nielegalnej, A ponieważ lekceważenie sytuacji wywiadowczej pokrywa się z brakiem czujności i zaniedbaniem konspiracji - prowadzi więc wprost do wytworzenia się stanu zagrożeń la pojedynczych osób i całych rezydentur.

Elementy sytuacji wywiadowczej.
   Z samej definicji oraz z rozważań na poprzednich stronach łatwo wynika, iż sytuacja wywiadowcza stanowi pojęcie bardzo obszerne; niektórzy upraszczają zagadnienie twierdząc, że obejmuje ona "wszystko". Niewątpliwie, każde zjawisko zachodzące na obszarze objętym działaniem wywiadu może być zaliczone do sytuacji wywiadowczej, o ile wywiera istotny wpływ na działalność wywiadu. Nie zawsze więc i nie w każdej sytuacji każdy element sytuacji wywiadowczej będzie miał znaczenie dla określonej akcji wywiadowczej. Takie stwierdzenie nie oznacza pomniejszenia znaczenia sytuacji wywiadowczej, przeciwnie, podkreśla ono, iż przy planowaniu każdej operacji wywiadowczej, przy wykonywaniu każdego zadania trzeba analizować wciąż na nowo coraz to inne elementy sytuacji. Zagadnienie to będzie omówione szerzej w dalszej części skryptu.
   Założenia, które poczyniliśmy wyżej, nakazują pewne usystematyzowanie elementów sytuacji wywiadowczej, ujęcie ich w grupy zagadnień, Z kolei grupy te można uszeregować według pewnych wspólnych im cech. Do cech takich należy przede wszystkim tempo przemian, jakim ulegają stale wszystkie elementy. Istnieją więc zjawiska zmieniające się tak powoli, że w okresie kilku, czy kilkunastu lat nie powodują zmiany warunków prowadzenia wywiadu; inne ulegają szybszym                             i bardziej radykalnym przemianom i z tego powodu wymagają szczególnie bacznej obserwacji i stałe­ go uaktualniania.
Elementy ulegające powolnym przemianom:
- ustrój społeczno-polityczny państwa;
- wiedza o kraju /historia, geografia, ekonomika/;
- stosunki kulturalne;
- stosunki demograficzne;
- stosunki towarzyskie i obyczaje ludności;
- język.
Elementy ulegające szybszym przemianom:
- sytuacja ekonomiczna ludności;
- postęp techniczny;
- reżim policyjny i metody pracy KW (kontrwywiadu);
- dokumenty osobiste;
- przepisy administracyjno-prawne, graniczne i celne;
- komunikacja;
- styl życia /między innymi moda, korzystanie z lokali publicznych i urządzeń użyteczności publicznej/.
   Oczywiście „powolność” i "szybkość” przemian należy tu pojmować w sensie względnym. Ustrój społeczno-polityczny zaliczamy do elementów ulegających powolnym przemianom, ponieważ zachodzące niekiedy z pozoru dość radykalne zmiany Instytucjonalne nie zmieniają istoty ustroju, a więc nie osłabiają zainteresowania wywiadu danym krajem; jeżeli jednak zachodzi gwałtowna zmiana ustroju w drodze rewolucji jak np. na Kubie - wówczas wywiad nasz siłą rzeczy zaprzestaje działalności skierowanej przeciw takiemu krajowi.
   Ustrój społeczno-polityczny jest podstawowym warunkiem prowadzenia wywiadu; mianowicie zdobywamy na drodze wywiadowczej informacje tylko o tych państwach, które mogą nam zagrozić a takimi są wyłącznie państwa kapitalistyczne. W ustroju kapitalistycznym są jednak liczne odmiany, które bardzo wyraźnie wpływają na sposób prowadzenia wywiadu: od dyktatury faszystowskiej i władzy monopoli do demokracji parlamentarnej, z różnymi odmianami przejściowymi. Od rodzaju władzy w danym państwie zależy szereg istotnych elementów sytuacji wywiadowczej - stopa życiowa ludności, swobody demokratyczne, reżim policyjny, możliwości poruszania się i przekraczania granic itp.
   Zagadnienie zasobu wiedzy o kraju i znajomości stosunków kulturalnych ma dwojakie znaczenie. Z jednej strony istnieje określone minimum zasobu wiadomości z tych dziedzin, które każdy człowiek, w zależności od wykształcenia, stanowiska i zawodu powinien posiadać; dotyczy to szczególnie wywiadowców nielegalnych i agentów, którzy mają uchodzić za obywateli danego kraju. Z drugiej strony wiadomości te mają istotne znaczenie dla wykonania szeregu zadań wywiadowczych, zarówno operacyjnych, jak informacyjnych, dla przeniknięcia do określonych środowisk zawodowych i społecznych, nawiązania i podtrzymania kontaktów.
   Duży zasób wiedzy ogólnej o kraju muszą posiadać wywiadowcy przebywający na placówkach oficjalnych; do zadań ich bowiem należy utrzymywanie kontaktów z miejscowymi władzami i wybitniejszymi przedstawicielami społeczeństwa. Osoby te stanowią często źródło istotnych informacji wywiadowczych. Przy pracy werbunkowej wiedza o kraju pozwala zdobyć zaufanie rozmówcy i wyrabia wywiadowcy odpowiedni autorytet. Często tez ogólna znajomość danego kraju, historii rozwoju społeczno-ekonomicznego miejscowego społeczeństwa, pozwala wytyczyć zasadniczy kierunek realizacji zadań wywiadowczych, jej podstawową metodę i sposoby. 

   Przez stosunki demograficzne rozumiemy całokształt zagadnień dotyczących ludności /za wyjątkiem jej położenia ekonomicznego/, jaki ilość, struktura zawodowa i klasowa, rozmieszczenie, charakterystyka ludności miejskiej i wiejskiej, nastroje, świadomość polityczna, stosunek do Polski i ustroju socjalistycznego, zagadnienie mniejszości narodowych. Jest oczywiste, że bez dokładnego studium tych spraw nie można myśleć o jakiejkolwiek planowej akcji werbunkowej. Stosunki towarzyskie i obyczaje tak bardzo różnią się w rozmaitych społeczeństwach, warstwach i klasach, że od ich bezbłędnej znajomości zależy zarówno "ukrycie" się wywiadowcy /agenta/ w tłumie, jak też penetracja określonego środowiska. W tej dziedzinie sprawa przystosowania się wywiadowcy do miejscowych warunków może napotkać na dość nieoczekiwane trudności; na przykład ktoś, kto chce uchodzić za Anglika musi nie tyle nosić marynarkę w kratę i palić fajkę - co nauczyć się pić herbatę z mlekiem, przy czym ceremonii picia "cup of tea" winien oddawać się z wyraźnym zadowoleniem nawet wówczas, gdy nie sprawia mu to żadnej przyjemności. 



    Znajomość języka obcego jest oczywiście nieodzownym warunkiem osobistego prowadzenia działalności wywiadowczej i tego nie trzeba uzasadniać. Należy jednak nadmienić, że w ramach sytuacji wywiadowczej interesuje nas wszechstronna wiedza o języku, a więc oprócz języka literackiego również idiomy, dialekty, wyrażenia gwarowe i fachowe. Odnosi się to w szczególności do agentów oraz wywiadowców działających z pozycji nielegalnej. Znajomość wyrażeń fachowych jest potrzebna m.in. do kontroli pracy agenta i prawidłowego stawiania zadań.
   Znajomość sytuacji ekonomicznej ludności ma zasadnicze znaczenie dla zagadnienia finansowania działalności wywiadowczej; opłacania pracy agentów, budowy ich maski, pokrywania różnorodnych kosztów związanych z bieżącym zdobywaniem materiałów wywiadowczych. Położenie ekonomiczne różnych warstw i klas społecznych, jak również poszczególnych osób, odgrywa też ważną rolę przy wyznaczaniu środowiska dla typowania kandydatów na agentów, mając na uwadze, iż chęć zarobku jest często głównym motywem wyrażenia zgody na współpracę z wywiadem.
   Postęp techniczny służy zarówno wywiadowi, jak i kontrwywiadowi. Nie jest więc obojętne dla wywiadu, jakimi środkami należy posługiwać się w pracy, aby nieustannie mylić czujność kontrwywiadu i ochraniać pracę sieci. Dziedziny techniki, którymi wywiad interesuje się ze względu na wymogi bezpieczeństwa swej działalności, są bardzo różnorodne - poczynając od środków komunikacji i aparatury łączności, aż do wszelkiego rodzaju przyrządów optycznych i fotooptycznych, filmów, chemikaliów i wszelkich przedmiotów użytkowych, nadających się do maskowania działalności wywiadowczej. Istotne znaczenie ma tutaj nieprzerwana obserwacja rynku, studiowanie publikacji fachowych i popularno­naukowych, zwiedzanie wystaw i pokazów, a nawet śledzenie imprez o charakterze reklamowym. 


   Konieczność znajomości reżimu policyjnego i metod pracy kontrwywiadu nie wymaga szerokiego uzasadnienia; sprawa ta jest zresztą obszernie omówiona w innych wydawnictwach Zarządu II. Od reżimu policyjnego, jakiemu podlega ludność zależą w dużej mierze możliwości i metody pracy wywiadu. Jeżeli bowiem w danym kraju pojęcie tajemnicy państwowej jest traktowane w sposób elastyczny i w związku z tym wiele istotnych informacji wywiadowczych można znaleźć w publikacjach - sieć agenturalna nie musi być zbytnio rozbudowywana; można ją też nastawić na bardziej określone obiekty. W wypadku przeciwnym - wobec stosowania ostrej cenzury publikacji może zajść konieczność utrzymywania znaczniejszej ilości agentów nie obiektowych. Podobnie przedstawia się sprawa możliwości werbunkowych, wykorzystania informatorów, utrzymywania szerokich kontaktów w interesujących wywiad środowiskach. Od natężenia kontroli ludności przez kontrwywiad zależą też możliwości legalizacji przerzuconych z zewnątrz agentów i wywiadowców. Rzecz jasna, znajomość metod pracy kontrwywiadu, jest sprawą żywotną dla zabezpieczenia działalności sieci wywiadowczych, jak również dla rozbudowy sieci.
   Dokumenty osobiste są bezpośrednio związane z przerzutami, legalizacją i zapobieganiem ewentualnym wsypom. Ponieważ wywiadowcze przejazdy przez granicę odbywają się zazwyczaj przy pomocy podrobionych lub cudzych dokumentów, jest sprawą istotną orientować się, czy dany dokument zapewnia bezpieczeństwo podróży i jakie zmiany w nim można przeprowadzać bez ryzyka wykrycia ich przez organy kontrolne.
   Przepisy administracyjne i inne stanowią często przeszkodę w pracy wywiadowczej - ich dokładna znajomość pozwala wywiadowi z jednej strony uniknąć wejścia w kolizję z władzami, z drugiej - omijać przepisy niewygodne. Szczególne znaczenie mają przepisy regulujące ruch graniczny oraz rejestrację mieszkańców i obcokrajowców na pobyt stały; są one bowiem zazwyczaj wydawane przez organy policyjne I nadzorowane przez policję.
   Komunikacja odgrywa ważną, a nieraz podstawową rolę w łączności wywiadowczej oraz stanowi jeden z czynników kontroli przed inwigilacją. Gęsta i sprawna sieć komunikacyjna w wielkiej mierze ułatwia działalność wywiadu i pozwala dobrze ją maskować; rzadka i mało urozmaicona może stanowić duże utrudnienie w kontaktowaniu się rezydenta z agentami a zarazem pozwala kontrwywiadowi na ściślejszą kontrolę ruchu ludności. 

   Styl życia ludności stanowi specyficzną cechę każdego kraju; jego znajomość jest niezbędna dla dokładnego zewnętrznego przystosowania się wywiadowcy /agenta/ do miejscowych warunków tak, aby nie wyróżniać się z otoczenia i nie zwracać uwagi swoją osobą. Poznanie stylu życia ułatwia też kontaktowanie się z osobami z określonymi warstw i środowisk w celach typowniczo—werbunkowych lub dla bezpośredniego zdobywania informacji.

 Cechy charakterystyczne sytuacji wywiadowczej
   Wszystkie elementy sytuacji wywiadowczej odznaczają się pewnymi właściwościami, które należy brać pod uwagę przy planowaniu działań wywiadowczych. Wspomnieliśmy już częściowo o zmienności w czasie. Cała sytuacja wywiadowcza znajduje się w stałym rozwoju; zmiany narastają bądź powoli i nieznacznie, bądź w sposób gwałtowny i szybki. Do tych ostatnich należą np. rozmaite zarządzenia administracyjne, zmiany różnych dokumentów urzędowych, ograniczenia swobód obywatelskich, zmiany rozkładów jazdy itp. Niektóre elementy ulegają likwidacji bądź też zanikają powoli, /np. "auto-stop"/, inne trwają nadal, wzbogacone tylko o pewne modyfikacje /np. sposoby podróżowania publicznymi środkami komunikacji/.
   Jeśli chodzi o styl życia danego społeczeństwa, najwolniej stosunkowo zmienia się sposób odżywiania, szybciej urządzenie mieszkań, najszybciej zaś sposób ubierania się. Po ubiorze można na pierwszy rzut oka odróżnić przybysza z innego kraju, jeżeli między obu krajami zachodzą znaczniejsze różnice w stylu życia. Chodzi nie tylko o krój ubrania i fason obuwia, ale również o krój kołnierzyka u koszuli, sposób wiązania krawata, noszenia beretu lub kapelusza itp. Znany jest fakt, że podczas gdy na Zachodzie zapanowała w ostatnich latach niepodzielnie moda krótkich męskich płaszczy, w Polsce i w innych krajach demokracji ludowej moda taka wkraczała ze znacznym opóźnieniem i z pewnymi oporami; przez dłuższy czas widok mężczyzny w krótkim płaszczu budził uwagę i zainteresowanie otoczenia. I odwrotnie, na Zachodzie przechodnie oglądali się za osobnikiem, który w płaszczu poza kolana rażąco odbijał się od otoczenia. Poznawano w nim od razu przybysza ze Wschodu.
   Wbrew pozorom, dość znacznym przemianom ulega język; mogą na ten temat wiele powiedzieć np. emigranci polscy, którzy po 20 latach odwiedzają kraj. Operują oni słownictwem, używanym w Polsce do 1939 r.; od tego czasu jednak język polski przyswoił sobie ogromną ilość wyrażeń okupacyjnych i powojennych związanych bądź z postępem przemysłowym i ogólnym rozwojem gospodarki /racjonalizator, prefabrykaty, punktowiec, dziesięciotysięcznik.../, bądź ze zmianą warunków bytowych i stosunków społecznych /hotel robotniczy, Dom Kultury, preselekcja, Klub MPiK, wczasy/, czy wreszcie w wyniku przenikania do języka powszechnie używanego niektórych wyrażeń żargonu różnych środowisk /"chata", "mowa", "mowa-trawa", "baśka pracuje", "babka", "pół metra", "miękkie", "twarde", "szaber", itp./. Ktoś, kto się zdradzi, iż nie wie, co te zwroty oznaczają, uczyni wrażenie, że obce mu są stosunki polskie.
   Szczególnie radykalnym zmianom ulega sytuacja wywiadowcza w okresach przełomowych dla danego państwa i społeczeństwa, zwłaszcza podczas wojny. Na ogół powstają wówczas warunki pogarszające możliwości prowadzenia wywiadu, ze względu na zaostrzoną sytuację policyjną i KW zwiększone sankcje karne za "uprawianie szpiegostwa", zastraszenie ludności, wzmocnienie ochrony tajemnicy państwowej, trudności komunikacyjne. Szczególnie komplikuje się sprawa przerzutu, gdyż wszelkie "legalne" możliwości przekroczenia granicy zostają praktycznie wyeliminowane, pozostają zaś zrzuty drogą powietrzną, względnie wysadzanie na ląd z okrętów podwodnych lub statków. Nadto Centrala przygotowująca agentów do przerzutu zostaje często odcięta od źródeł informacji o sytuacji wywiadowczej; własna agentura w terenie nie zawsze jest w stanie dostrzec i zameldować wszystkie istotne zmiany w sytuacji. W tych warunkach nie trudno o popełnienie omyłek, grożących zdemaskowaniem przerzucanych agentów - wystarczy błąd w ich wyposażeniu osobistym, w zestawie i jakości dokumentów lub w wyborze miejsca zrzutu.
   Stosowanie wyłącznie łączności radiowej /inne sposoby łączności podczas wojny są nie do wykorzystania/ pozwala wprawdzie na szybkie przekazywanie informacji, ale w poważnym stopniu naraża sieć agenturalną na wykrycie ze względu na rozwój nowoczesnych środków pelengacyjnych. Oczywiście, również w tej dziedzinie wywiad stara się zapewnić sobie korzystniejsze warunki działania, zwiększając szybkość nadawania depesz radiowych, co w poważnym stopniu utrudnia wykrycie nadajnika. Drugą istotną cechą charakterystyczną sytuacji wywiadowczej jest jej zmienność w przestrzeni /w ramach jednego terytorium państwowego/. Obszar każdego niemal państwa można podzielić na regiony, różniące się między sobą nieraz dość znacznie pod względem językowym, zwyczajowym, a nawet co do norm prawnych i przepisów administracyjnych. Oczywiście, odnosi się to do państw dużych; kraje wielkości Danii czy Holandii niewiele wykażą zmian w swoich niewielkich dzielnicach. Chociaż i tu mogą być wyjątki - np. Szwajcaria, kraj mały, ale bardzo zróżnicowany pod wieloma względami.
    Typowym przykładem państwa, w którym różnice regionalne posunięto daleko, są Stany Zjednoczone. W państwie tym jednostki administracyjne I rzędu - stany - rządzą się często własnymi prawami, które w dwóch sąsiednich stanach mogą różnić się diametralnie. Znane są różnice w traktowaniu Murzynów w stanach południowych i północnych, różnorodne przepisy dotyczące udzielania rozwodów, różne podatki lokalne, zasady ruchu drogowego, nie mówiąc o tak ważnych różnicach, jak klimat, zajęcia ludności, warunki podróżowania itp. Wystarczy porównać Alaskę i Texas lub Oregon i Pensylwanię, aby zauważyć, że są ta krainy całkowicie odmienne pod wieloma względami.
   Duże różnice regionalne występują we Włoszech. W Lombardii np. dominuje krajobraz przemysłowy; robotnik wysokokwalifi-kowany i uświadomiony klasowo, transport zmechanizowany i dobrze rozwinięty, wielu cudzoziemców przybywających dla załatwienia interesów, wśród ludności spotyka się wielu blondynów stosunkowo wysokiego wzrostu. Prowincje północne są najważniejszym obszarem gospodarczym Włoch. Jest tu rozmieszczone gros sił lądowych. 


   Włochy południowe - np. Kalabria, Sycylia - stanowią całkowity kontrast nakreślonego powyżej obrazu. Kraj ubogi, niesłychanie zacofany, zwłaszcza w części oddalonej od wybrzeża; ludność przeważnie rolnicza, w dużej mierze zależna od obszarników, panują tu feudalne obyczaje. Na wybrzeżach duży ruch turystyczny, ale w głębi kraju cudzoziemców nie spotyka się. Ludność czarnowłosa o oliwkowej cerze, niedużego wzrostu, używa dialektu, którego nikt w pozostałych częściach Włoch nie rozumie. Stopa życiowa bardzo niska, krzewi się zabobon i dewocja. W przeciwieństwie do Północy - silne wpływy kleru. Znajdują się tu ważne bazy lotniczo-morskie oraz wyrzutnie pocisków kierowanych. 


   Jak widać, jedna i druga część Włoch jest interesująca z wywiadowczego punktu widzenia, ale sytuacja w obu jest różna i różne są warunki prowadzenia działalności wywiadowczej.
   Na Wyspach Brytyjskich cechą charakterystyczną sytuacji demograficznej stanowią antagonizmy między Anglikami, Szkotami i Irlandczykami. We Francji istnieją znaczne różnice językowe między Północą i Południem, różni się struktura zawodowa ludności różnych regionów, pewne obyczaje i styl życia /przeciwstawienie Alzacji i np. Bretanii dostarcza wielu na to dowodów/. W Niemczech istnieje wciąż jeszcze silnie rozwinięty partykularyzm dzielnicowy i wzajemna niechęć mieszkańców różnych regionów /np. Prusaków i Bawarów/.
   Zmienność w przestrzeni obejmuje też różnice między miastem i mniejszymi osadami, a zwłaszcza między stolicą państwa /lub największym miastem/ i prowincją. W dużym mieście człowiek obcy ginie w tłumie; nikt nie zwraca na niego uwagi. Natomiast w małym miasteczku a zwłaszcza na wsi, każda obca twarz budzi zainteresowanie, a co ważniejsze, jest zapamiętywana. Dla działalności wywiadowczej stanowi to dużą niewygodę. W wielkim mieście łatwiej jest znaleźć mieszkanie lub konspiratkę; wygodniej organizować spotkania; baza werbunkowa jest znacznie szersza, większe bezpieczeństwo pracy na radiostacji zainstalowanej w pomieszczeniu. Na prowincji natomiast łatwiej znaleźć dogodne trwałe skrytki i schowki, organizować niektóre spotkania, nadawać meldunki radiowe w ruchu.
   W niektórych krajach i w pewnych zawodach zarobki na prowincji są niższe, niż w dużych miastach; nie jest to jednak regułą. Fakt ten ma pewne znaczenie w pracy werbunkowej. Na odrębne metody pracy wywiadowczej w mieście i na prowincji ma wpływ również zróżnicowanie w trybie życia ludności.
   W sytuacji wywiadowczej bierze się też pod uwagę odmienny charakter poszczególnych dzielnic w jednym mieście. Dzielnice takie niekiedy różnią się diametralnie między sobą - np. East End i West End w Londynie, dzielnice XX i XVI w Paryżu, Manhattan i Brooklyn w Nowym Jorku, Parioli i Garbatella w Rzymie. We współczesnych miastach kapitalistycznych dzielnice proletariackie rozciągają się zazwyczaj wokół handlowego centrum, za nimi rozbudowują się bloki mieszkaniowe średniozamożnego mieszczaństwa, zaś na odległych peryferiach powstaje strefa willi i domów jednorodzinnych warstw bogatszych oraz rentierów - to znaczy osób dysponujących własnym środkiem lokomocji lub nieodczuwających konieczności częstego bywania w centrum miasta.
    W poszczególnych dzielnicach, nieraz stykających się ze sobą w taki sposób, że trudno przeprowadzić między nimi wyraźną linię graniczną, obowiązują często różne zwyczaje, zaznacza się większe lub mniejsze nasilenie nadzoru policyjnego; przebywające na ulicy lub w lokalach osoby łatwo zakwalifikować do określonej klasy społecznej lub nawet branży zawodowej. W związku z tym pracownicy wywiadu muszą dostosowywać się ubiorem i zachowaniem do określonej dzielnicy i niektórych zakątków miasta w ogóle unikają, np. rejonów gromadzenia się osób ze świata przestępczego, prostytutek, handlarzy narkotyków, itp. - albo tez dzielnic lumpenproletariatu, gdzie trudno przystosować się do otoczenia i gdzie grozi zatrzymanie bez powodu przez policję. Przeprowadzając operacje wywiadowcze unika się również takich części miasta, w których przynajmniej jeden z pracowników wywiadu sprawiałby w sposób zdecydowany wrażenie cudzoziemca - jeżeli cudzoziemcy bywają tam rzadko; na przykład endogeniczne dzielnice Stambułu lub Ankary, miast arabskich i daleko-wschodnich, a nawet Włoch południowych, Hiszpanii, Grecji lub Portugalii.
   Wreszcie trzecią cechą charakterystyczną sytuacji wywiadowczej jest jej wielostronność. Poszczególne elementy są ze sobą zawsze w jakiś sposób powiązane, oddziałują nawzajem na siebie i nie można ich traktować w oderwaniu. Jeżeli pracownik wywiadu idealnie przystosowuje się do otoczenia zewnętrznie, a zaniedba np. odpowiednie dostosowanie sposobu wyrażania się - będzie stanowić mieszaninę podejrzanych kontrastów, które wzbudzą uwagę w każdym otoczeniu. Planując spotkanie z agentem, rezydent popełniłby błąd, gdyby uwzględnił tylko fakt, że w pobliżu miejsca spotkania brak obiektów, będących pod szczególną opieką KW. Niebezpieczeństwo może bowiem zagrozić również ze strony osób, niezwiązanych bezpośrednio z kontrwywiadem lub policją kryminalną. Ludzie ci mogą zapamiętać rysopis osób spotykających się, jeżeli obie lub jedna z nich będzie rażąco odbijać od otoczenia swym wyglądem albo zachowaniem się. Trzeba wiedzieć z góry, czy w miejscu spotkania wolno palić, mieć przy sobie pakunek lub teczkę, wreszcie, czy naznaczona pora spotkania jest odpowiednia dla danego miejsca. Nieuwzględnienie któregoś z tych czynników może spowodować różnorodne komplikacje.
   Wielostronność sytuacji wywiadowczej znajduje odbicie w łączności bezosobowej, zwłaszcza w dziedzinie kamuflaży. Zdarza się często, że kamuflaż doskonale przystosowany do schowka zupełnie nie nadaje się do przewożenia lub przenoszenia - i odwrotnie. Sam schowek bywa dość często nieodpowiedni dla jednej z kontaktujących się osób, natomiast w zupełności odpowiada drugiej osobie. Wynikającemu stąd niebezpieczeństwu zapobiega się, opracowując takie elementy łączności, które w różnej mierze odpowiadają sytuacji wywiadowczej obu osób. 

CDN.

sobota, 5 listopada 2016




(71) Nieznana historia z Ostaszkowa 1940

   Nie jest to część Kroniki Rodzinnej Zabiełłów, jednakże z uwagi na temat jak i powiązania rodzinne, zdecydowałem się ją zamieścić. Została spisana na podstawie opowieści członków rodziny mojej żony. Historię udało się złożyć z różnych fragmentów wspomnień kilku osób w podeszłym wieku, ciężko doświadczonych warunkami życia w "państwie robotników i chłopów" i stąd bardzo niechętnie powracających do czasów słusznie minionych.

Ze wspomnień Antoniny, babki mojej żony.

 "W 1940 roku wieczorem w lesie, niedaleko którego mieszkaliśmy, usłyszeliśmy odgłosy wystrzałów, a nocą, kiedy mgła opadła, dobiegły nas jęki i wołania o pomoc." Zarośla od wsi Juszyno (Юшино) odgradzała niewielka rzeczka Bolszaja Kosza (Большая Коша), dlatego wszelkie hałasy rozchodziły się daleko. "W tych czasach NKWD często prowadziło w tutejszych lasach rozstrzeliwania. Teraz jednak strzelanina trwała wyjątkowo długo, dlatego domyślaliśmy się, że zginęło wielu ludzi. O poranku kobiety ze wsi (w osadzie pozostał jeden  mężczyzna inwalida, reszta przebywała w armii, poległa na wojnie fińskiej lub zaginęła podczas wcześniejszych represji) zadecydowały się pojechać jedynym we wsi wozem "wujka Wasi", żeby sprawdzić, co się stało." Wcześniej też jeździły do tego lasu, ale znajdywały jedynie kilka świeżych, zasypanych dołów.

Juszyno i Bolszaja Kosza, widok współczesny (www.google.maps)
   "Po przyjeździe zobaczyłyśmy, że w lesie leżą ludzie w mundurach z orzełkami, niektórzy ledwo przysypani ziemią, kilku ciężko rannych, wzywających pomocy po polsku. A ponieważ zarówno ja, jak i moja siostra Tania rozmawiałyśmy po polsku, to zrozumiałyśmy, iż NKWD rozstrzelało Polaków." Dwóch odkopały gołymi rękoma, dwaj inni wygrzebali się sami. Cztery kobiety: Antonia, Tatiana i dwie sąsiadki zabrały po jednym rannym i schowały ich w swoich stodołach. Później jeden, który był w lepszym stanie i szybko odzyskał siły - odszedł, ponieważ nie chciał narażać swoich wybawicielek na zemstę morderców z NKWD (za takie przestępstwo sprawców, a często i całe wsie,
"Wujek Wasia", lata 60-te.
rozstrzeliwano jako "wrogów ludu"). Trzej ciężej ranni zostali, zmienili tożsamość na mężów i braci poległych wcześniej członków rodzin miejscowych kobiet, stopniowo powracali do zdrowia, pracowali w gospodarstwach. Czasami prowadziło to do zabawnych sytuacji. Pewnego dnia jedną z tych kobiet poinformowano w kołchozie, że może otrzymać zasiłek z powodu śmierci męża. Na to ona z udawanym zdziwieniem: "Jak to? Przecież mój Wania wrócił z wojny i jest ze mną!" Było to możliwe, gdyż w sowieckim bałaganie nikt nie miał ochoty sprawdzać, jak to naprawdę było z tym Wanią. Życie nauczyło ludzi, że ciekawość to bardzo niezdrowa przypadłość, która może się zakończyć ciężkim kalectwem lub śmiercią.
Aleksander Smirnow, w końcu 1939 r.
   Babka mojej żony przygarnęła ciężko rannego młodego chłopaka. Wyleczyła go, choć wydawał się bliski śmierci. Młody mężczyzna przeżył i... zakochał się w Toni. A ona miała nadal dokumenty męża Aleksandra Smirnowa, który zginął na wojnie z Finami i córkę, Walentynę Aleksandrowną (ur. 1936 r. - moją późniejszą teściową), której wspólnie wmówili, że to "papa" wrócił z wojny. Wkrótce, w 1941 r. urodził się ich wspólny syn Wiaczesław, ale zmarł w wieku 2 lat po ciężkim przeziębieniu. To było jednak później. Na razie Antonia uprzedziła córkę, że do stodoły nie wolno wchodzić, gdyż zamieszkały tam... wilki.
   Wedle rodzinnego przekazu, Polacy rozstrzelani w pobliskim lesie pochodzili z obozu w Ostaszkowie.
......................
Okolice: Ostaszków nad pobliskim jeziorem Seliger, Juszyno (zaznaczone wskaźnikiem), Twer, gdzie prowadzono większość rozstrzeliwań i Miednoje, w którym zabitych w Twerze pochowano (www.google.maps)
-----------------------------------------------------------------------------------------------

"W odległości 11 km od Ostaszkowa na wysepce Stołobnyj i częściowo na półwyspie Swietlica na jeziorze Seliger znajdują się zabudowania prawosławnego monastyru "Niłowa Pustynia" od XVII wieku zamieszkałego przez mnichów. Już w latach 1927-1939 pełnił rolę obozu pracy dla nieletnich przestępców. W pierwszych dniach października 1939 r. przemianowany został w obóz dla polskich "wojennoplennych". Na czele ostaszkowskiego obozu stał mjr NKWD Paweł Fiodorowicz Borisowiec, Polak z pochodzenia. Jego zastępcą był kpt. Sokołow, a komisarzem obozu starszy politruk Iwan Jurasow. Pracami śledczymi oraz pozyskiwaniem tajnych informatorów i współpracowników zajmowali się kpt. Antonow, lejt. Biełolipiecki i lejt. Choliczew.
   W obozie w Ostaszkowie osadzono m.in. funkcjonariuszy Policji Państwowej, Policji (autonomicznego) Województwa Śląskiego, Korpusu Ochrony Pogranicza, Żandarmerii Wojskowej, Straży Więziennej, oficerów wywiadu Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego, oficerów i żołnierzy WP, księży, pracowników sądów oraz osadników wojskowych ze wschodnich województw II RP. (...)

Obóz umownie nazywany obozem w Ostaszkowie - wyspa Stołobienskij pustyń i półwysep Swietlica, stan współczesny, (www.google.maps)
   Ewakuacja obozu rozpoczęła się 4 kwietnia 1940 r. i odtąd każdego dnia odchodziły transporty. Liczebność wywożonych grup wahała się od 60 do 130 ludzi. Czasami w ciągu jednego dnia odchodziły dwa, a nawet trzy transporty. Zależało to prawdopodobnie od możliwości przewozowych.
   Konwoje jeńców były doprowadzane piechotą po lodzie jeziora Seliger do miejscowości Tupik (obecnie Spławucziastok) oraz stacji kolejowej Soroga, dalej wagonami przez stacje Piena oraz Lichosławl trafiały do Kalinina (Tweru). Następnie ze stacji jeńcy przewożeni byli karetkami więziennymi - czornymi woronami - do zarządu obwodowego NKWD przy ulicy Sowieckiej (obecnie Twerski Instytut Medyczny), gdzie umieszczano ich w podziemnych celach budynku.
   Po odejściu pierwszych transportów rozeszła się w obozie wieść, że są one kierowane do Brześcia, a jeńcy, dobrze karmieni, mają względnie dobre warunki i dość dużą swobodę. Mogą się nawet kontaktować z ludnością w miejscach postoju pociągów. Z czasem wieści zaczęły się zmieniać, a radosne nastroje ustąpiły przygnębieniu i depresji. Doświadczeni pracownicy obsługi obozu twierdzili, iż ludzi zwalnianych do domu nie prowadzi się na stację pod karabinami maszynowymi, tylko gdzieś "na siewer".
   W rezultacie rozładowania obozu w Ostaszkowie, z około 6500 jeńców, odnalazły się jedynie trzy transporty: z 28 kwietnia oraz z 13 i 14 maja. Pierwszy z nich odszedł z Ostaszkowa jako 300-osobowy, tylko jeden wagon przybył do obozu Pawliszczew Bór. Liczył on około 30 jeńców. Potem przybyły jeszcze dwa wagony z blisko 100 jeńcami."

(Sławomir Frątczak-Polscy jeńcy w obozie w Ostaszkowie (5) Tajemnica "Niłowej Pustyni")

-----------------------------------------------------------------------------------------------


Kilka słów o Antoninie


   Antonina Stepanowna Lekarskaja (właśc.: Antonia Lekarska, c. Stefana) urodziła się 17 kwietnia 1915 r. w dość zamożnej polskiej rodzinie chłopów gdzieś w północno-zachodniej Rosji. W końcu lat dwudziestych ub. wieku Stalin rozpętał w Rosji Sowieckiej wojnę z "kułakami". Jej ofiarą padli również rodzice Antonii. Wedle przekazów rodzinnych, pewnego dnia podczas śnieżnej zimy pod miejscowy kościół podjechał samochód z NKWD-owcami, którzy zapytali księdza, jak dotrzeć do Lekarskich. Ten wskazał najdłuższy objazd, sam zaś wysłał na skrót przez las chłopca z ostrzeżeniem. W ciągu kilku minut rodzice spakowali obie córki, wrzucili do worka wszystkie posiadane wartościowe przedmioty i wysłali z nimi dzieci do siostry matki, mieszkającej w niewielkiej osadzie Juszyno w obwodzie twerskim. Więcej już się nie zobaczyli.
   Droga musiała być długa i męcząca, gdyż dziewczynki szły kilkanaście dni, w końcu pod jakimś drzewem zakopały w śniegu zbyt już dla nich ciężkie srebrne sztućce i pozostałe "skarby" (których zresztą nigdy potem nie udało się już odnaleźć), by wreszcie dotrzeć do domu ciotki. 
Antonina i Walentyna, pocz. lat 50-tych
   Juszyno to niewielka osada, w tamtych czasach składała się z 20 - 25 chałup, wszyscy znali się doskonale i często byli ze sobą spokrewnieni. Tutaj Antonia wyszła za mąż za Aleksandra Smirnowa z pobliskiej wsi Końszyno i urodziła córkę Walentynę. Wkrótce Armia Czerwona zmobilizowała Aleksandra, który po zajęciu przez bolszewików Polski, wyruszył na front fiński. Pozostało po nim jedynie  podniszczone zdjęcie.
  
  

Ciąg dalszy historii

   Kiedy linia frontu zaczęła się coraz szybciej cofać na zachód, polski mąż Toni (podobno chorąży lub podchorąży) postanowił wyruszyć jako Smirnow na zachód, w kierunku Polski. Chciał opowiedzieć o zbrodni Sowietów. Żegnając się z kolegami przed rozstrzelaniem, obiecali sobie nawzajem, że powiadomią rodziny o swoim losie - jeśli przeżyją. Istniała również obawa przed zdemaskowaniem przez organy bezpieczeństwa. Wiadomo bowiem było, że w miarę wypierania Niemców na okoliczne tereny powrócą sąsiedzi z okolicznych wsi czy funkcjonariusze administracji. Ktoś mógł donieść o podejrzanych kołchoźnikach. Na odchodnym ukochany obiecał, że jak przeżyje, to wróci po nią i zabierze do Polski, gdzie wezmą normalny ślub a Walentyna będzie nosić jego nazwisko, gdyż przez ostatnie kilka lat razem ją wychowywali a ona nazywała go "tatą".
Tonia, lata 60-te

   Mężczyzna, którego prawdziwego imienia i nazwiska nie znamy, ponieważ Antonia do końca życia odmawiała jego podania, nie wrócił ani nigdy nie przesłał żadnej wiadomości. Jednak wedle jej wspomnień, inni dwaj uratowani, którzy pozostali na miejscu, przeżyli wojnę i umarli jako miejscowi w późnym wieku, nie kontaktując się z rodzinami w Polsce z obawy przed wykryciem (a jako kołchoźnicy, mieliby ogromne problemy z podróżowaniem po ZSRS). Jeden z nich miał mieć częściowo amputowaną nogę.
   Antonina w końcu lat czterdziestych wyjechała do pracy w Kalininie (obecnie Twer), gdzie na początku piątej dekady została aresztowana za spekulację (handel mięsem przywiezionym ze wsi) i zesłana na kilka lat do
Tania (z lewej) i Tonia, lata 70-te.
obozu pracy w okolicy Archangielska. Przeżyła, wróciła i przez długie lata pracowała jako robotnica w zakładach poligraficznych, uzyskując nawet tytuł przodownicy pracy. Nigdy - do lat dziewięćdziesiątych ub. wieku -  nie zdradziła nikomu żadnych szczegółów na temat swojego pochodzenia czy opisanych zdarzeń. Pierwsze wspomnienia pochodzą od jej starszej siostry Tani, która w Juszyno dożyła 95 lat. Pod koniec życia opowiadała siostrzenicy, że bolszewicy wskutek tzw. "rozkułaczania" zabrali im rodziców, po których ślad zaginął. Wspominała również nocne krzyki mordowanych Polaków: "Nie mogę spać, gdy znowu słyszę w nocy te krzyki rannych. Nie mogliśmy ich wtedy zostawić bez pomocy."     

Pęknięta zasłona milczenia

    W połowie lat dziewięćdziesiątych ub. wieku Antonina dowiedziała się o możliwym ślubie swojej wnuczki z obywatelem polskim. W tym czasie mieszkała u rodziny Walentyny. Opowiada Walentyna: "Matka pyta mnie: Wala, dlaczego Wiera nie wychodzi za mąż za Polaka?" Zapytałam więc ją: "Mamo, powiedz, czy my naprawdę jesteśmy Polakami?" "Wala, ty po ojcu jesteś Rosjanką.... To rzeczywiście przeznaczenie, że trzecie pokolenie wróci na swoje dawne ziemie do Polski. Kiedyś to powinno było nastąpić..."
   Opowiada moja żona: "Po przyjeździe z Chatynia (miejscowość na Białorusi) powiedziałam babci, że byłam w Katyniu. Babcia strasznie się wystraszyła i powiedziała: To bardzo straszne miejsce. Tam ludzi chowali jeszcze żywych." Odparłam: "Nie, tam faszyści spalili ludzi w chlewie." "Nie, tam rozstrzeliwali i zakopywali żywych ludzi." Na to wtrącił się ojciec: "Nie, Wiera, pomyliłaś, to Chatyń, a Katyń znajduje się w Rosji, pod Smoleńskiem."
   Antonina Lekarska zmarła 24 kwietnia 2007 r. Do końca nie chciała ujawnić szczegółów historii z Juszyna. Tatiana zmarła kilka lat wcześniej.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016




(70) Koniec historii


   Jerzy Zabiełło pogodził się z chorobą. Jakiś czas pracował jako zastępca kierownika ośrodka szkolenia wywiadu, gdzie napisał kilka podręczników dla agentów wywiadu i ich przełożonych.



   18 września 1962 r. został przeniesiony w stan spoczynku. Pod decyzją podpisali się: Szef Głównego Zarządu Politycznego WP gen. W. Jaruzelski oraz Minister Obrony Narodowej, marsz. M. Spychalski. 5 stycznia mianowano go na stopień pułkownika. Nieco wcześniej rozpoczął studia zaoczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, na Wydziale Geografii. Brał udział w zjazdach na wózku inwalidzkim. 11 czerwca 1964 r. uzyskał tytuł magistra geografii.


Dyplom ukończenia studiów.

      Rozpoczął również pracę tłumacza literatury z języków włoskiego, francuskiego i niemieckiego. Przełożył m. in. znaną swego czasu publikację Charles'a Ailleret'a "Francuska <przygoda> atomowa."



   Współpracował jednocześnie z Akademią Sztabu Generalnego, dla której napisał podręcznik z geografii Francji i wiele innych prac. Otrzymał za to podziękowania.



    W styczniu 1971 r. zmarła Irena Zabiełło. Odeszła cicho, we śnie, w szpitalu na ul. Barskiej.
Ostatnie zdjęcie Ireny Zabiełło, lata sześćdziesiąte.
 Udając się do szpitala, w czasie słynnych wydarzeń grudniowych, powiedziała matce, że już nie wróci.... Wspominam ją jako ciepłą, serdeczną babcię, zawsze gotową do pomocy. Kiedy w ostatnich latach jej życia, wobec pogarszającego się stanu zdrowia, ojciec zadecydował, że przejmie od niej obowiązek przygotowywania obiadów, po raz pierwszy i jedyny za mojego życia popłakała się i odmówiła udziału we wspólnych posiłkach. Rodzice nie wiedzieli, co z tym fantem zrobić i w rezultacie zostałem wysłany do pokoju babci z misją dyplomatyczną, która zakończyła się, jakżeby inaczej, całkowitym sukcesem. Babcia wróciła, ale obiady robił już ojciec.
 
Jerzy, Maria, Tomasz Zabiełłowie, połowa lat siedemdziesiątych.
   Choroba stopniowo doprowadzała do osłabienia organizmu i  kolejnych powikłań. Śmierć nastąpiła 10 września 1982 r. w Warszawie. 26 października 1986 r. zmarła Maria Zabiełło. Oboje zostali pochowani na Cmentarzu Komunalnym (d.Wojskowym).

Pogrzeb Jerzego Zabiełło
   Nawet jednak po śmierci nie dane im było zaznać spokoju. Kilka lat temu okazało się bowiem, że grób umiejscowiono nad mogiłami pomordowanych ofiar reżimu stalinowskiego (tzw. "Łączce"). Twierdzenia niektórych zacietrzewionych publicystów, jakoby rodziny zmarłych świadomie chowały swoich bliskich nad grobami bohaterów walki antykomunistycznej świadczą albo o niekompetencji, albo o niekontrolowanej nienawiści. W rzeczywistości wszystkich formalności po śmierci ojca, a zapewne i w przypadku innych zmarłych, dokonywała powołana ad hoc komisja socjalna jednostki wojskowej, z której odszedł na rentę. A że w tym czasie wojsko miało więcej do powiedzenia, niż zwykle (prawie cała kwatera została zapełniona w czasie stanu wojennego), to miejsce załatwiono bez zbędnej zwłoki. Matka z kolei w 1980 wstąpiła do "Solidarności" i do końca była wierna jej ideałom. W 1982 r. nie ugięła się nawet przed groźbami mieszkającego pod nami sąsiada, wiceprezydenta Warszawy czasu stanu wojennego, któremu przeszkadzało zbyt głośne słuchanie przez nią Radia "Wolna Europa". Pan pułkownik narzekał, że zmuszony jest słuchać wrogiej, antypaństwowej audycji, ale żadne reperkusje z tego tytułu nie nastąpiły.

   Za kilka dni dojdzie do ekshumacji, szczątki rodziców zostaną przeniesione do nowego grobu. Niech spoczywają w spokoju.

Tomasz Zabiełło
8 sierpnia 2016 r.




(68) Pamiętnik Ludmiły - Chińska ambasada


   Osobnego omówienia wymaga skorzystanie przez nas z zaproszenia do Ambasady Chińskiej w Moskwie. Prawie wszyscy po raz pierwszy mieli okazję na gruncie towarzyskim przyjrzeć się Chińczykom. Trzeba mówić z patosem, aby ułatwić tłumaczowi pracę. Na odprawie wybraliśmy upominki i zostaliśmy pouczeni o bon-tonie chińskim. Między innymi etykieta nakazuje spożycie wszystkich podanych potraw. Przed Ambasadą szpaler chińskich dyplomatów po obu stronach schodów. Wysiadamy z autokaru z wrażeniem,  że schody obstawił rząd kolorowych pomników. Każdy z nas zostaje zamknięty w lepkim uścisku rzeźniczych grubych palców. Uśmiechy gospodarzy można wymierzyć linijką, tak są słodko dawkowane jednakowym grymasem, a ukryte na plecach ręce wzbudzają wrażenie, że są w nich trzymane sztylety.  Wchodzimy do ogromnej Sali z elipsowatym stołem. Zostajemy rozsadzeni: Polak, tłumacz, Chińczyk i tak dookoła. Za każdym krzesłem chiński kelner. Lewą ręką zabiera naczynia, prawą – podstawia wrzące potrawy w mosiężnych czarkach o zawartości mętnych pomyj. Zwróciłam się do naszego tłumacza vis a vis mnie: 
- Dostojni gospodarze raczą mi wybaczyć, ze będąc na ścisłej diecie nie mogę delektować się doskonałością smakową ich potraw, czego będę żałowała zawsze.
Gdyby spojrzenia zabijały byłabym zimnym trupem za sprawą mych ukochanych rodaków. Wygrałam „tę partię”, bo nikomu już po mnie nie wypadało tego powtórzyć. Usłyszałam odpowiedź dostojnych gospodarzy:
- Nasze niegodne usta pragną wyrazić szczere ubolewanie z powodu niesprawności organicznej, która odbiera radość życia i pragną wyrazić nadzieję, że są w posiadaniu potraw, którymi mogą uhonorować i ugościć drogiego nam gościa. Proszę wyrazić swoje życzenie.
- Wielkodusznym gospodarzom dzięki za życzliwość składając uniżenie, proszę o owoce, pomidory, ogórki i szampana, a wdzięczność moja zostanie dozgonna.
Tu wydaje mi się, że usłyszałam przekleństwo Pawła, a może mi się tylko przesłyszało? Moi rodacy zjedli po kilka czarek wrzątku o różnych barwach, zawiesistych i tłustych pomyj. Były to słynne rakowe, żółwiowe, z macicy ośmiornicy itp. Zupy, które gospodarze chciwie siorbali, a z kącików ust i po umoczonych wąsach spływały resztki. Po tych specjałach nastąpiła niezliczona ilość sałatek, przystawek w różnych odcieniach, wspaniale podanych. Mnie podano dorodne gruszki i jabłka, ale marzyłam o winogronach, brzoskwiniach, pomarańczach, bananach i zepsuta powodzeniem swojego wybiegu przekazałam swe życzenie sympatycznemu tłumaczowi patrząc prosząco wprost na Chińczyków. Natychmiast wyrósł przede mną stos południowych owoców i już wówczas byłam przekonana o rzetelnie morderczych myślach mych rodaków. Na stole stały bowiem tylko całe baterie trunków z całego świata, a potrawy podawali stojący za każdym krzesłem kelnerzy, których zręczne ruchy  przypominały popisy cyrkowych żonglerów. Na dobitek przez cały czas za ścianą grała orkiestra złożona z różnej tonacji dzwonków, która ostro wżerała się w bębenki uszne powodując łomotanie tętna w skroniach bez sekundy przerwy. Gdy wysadzane tym hałasem oczy szukały ulgi na ścianach, skakały do niż żółto-czerwone smoki na czarnym tle. Kompletny obłęd i oczopląs.
   Koszmarna uczta nie miała końca, nasi mieli tak udręczone miny i zatankowane brzuchy, że nie zostało śladu ze wstępnej grzeczności, panowała śmiertelna cisza, a tylko ja jedna czułam się lekka i kwiecistym gadaniem zaświadczałam, że nie jesteśmy delegacją głuchoniemych i nie zhańbiliśmy naszego kraju. Wreszcie któremuś z naszych nie udało się zdusić odgłosu czknięcia. Na ten dźwięk wypogodziły się miny gospodarzy i dali hasło do wstania od stołu i przejścia do sąsiedniej sali. Nasi ociężale, jak zaczadzeni, zwlekali się z krzeseł, ja zostałam porwana przez najgrubszego przez najgrubszego z gospodarzy pod łokieć i zaprowadzona do sali różnie upstrzonej złoto, czerwono-czarnymi malowidłami przedstawiającymi motyle i kwiaty. Dzwonki dalej świdrowały uszy, a tylko widok kilku stolików z tortami i trunkami bez oprawców – kelnerów rokował nadzieję, że moi bracia tę imprezę jednak przeżyją. Chińczycy zaprosili do tańca. Nasi nie mieli siły. Przyduszona do spoconego brzucha niższego o głowę, lecz za to grubszego o dwa obwody Chińczyka dusiłam się w odorze potu i lepkiego uścisku, a nasz taniec odbywał się na może półmetrowej powierzchni parkietu, mimo iż rozmiary sali były imponujące.  W sumie ta chińska makabra trwała już 7 godzin. Wreszcie nam ogłoszono, że przyjęcie zakończone i zostajemy odwiezieni na operę chińską do Teatru Wielkiego. Kto miał jeszcze siły, odetchnął z ulgą, ale nie wiedział naiwnie, czym to pachnie. Opera trwała od 22-giej do 6-tej rano. „Oglądaliśmy” ją leżąc na kozetkach, jak na ucztach za czasów Nerona. Dałam cudzysłów, bo część naszych drzemała śpiąc i pojękując z przejedzenia, czym zhańbili się już dokumentnie.
   Ja podczas antraktów posilałam się winogronami i byłam jedynym polskim konsumentem i jedynym rozmówcą. Chińczyk mnie zapytał, jak mi podoba się opera. Odpowiedziałam, że nie jestem melomanem i u nas opery składają się z arii, baletu, chóru i każdy akt oprawiony w inne dekoracje, dlatego nasze opery są bardziej przyswajalne dla laika, a tu w zasadzie są same arie przy jednych dekoracjach. Brzmi to bardzo potężnie (te przeklęte dzwonki brzmiały w uszach nam dźwięczały jeszcze przez 3 dni), ale ja się na tym nie znam. Usłyszałam w odpowiedzi, że polska opera nie ma tradycji nawet 100 lat, a chińska ponad tysiąc. Chwała Bogu, wszyscy przeżyli ten chiński akcent w naszej podróży, choć panowie mieli jeszcze jedną frajdę: chińską łaźnię. Śliwiński tak nam to opisał:
   - Dwóch grubych bandytów wzięło mnie na ręce, zdarli ze mnie odzież i zaczęli okładać rózgami. Gdy mi już było wszystko jedno, tak byłem obolały, wrzucili mnie do wody z lodem, aż mi zaczęły skakać szczęki. Zacząłem krzyczeć i wtedy mnie wyciągnęli i wrzucili do wrzątku. Zaczęła mi się w ustach już ślina gotować, ale mnie wyciągnęli i położyli na kozetce w parni, gdzie było ciemno od pary. I kiedy sobie już pomyślałem, po jaką cholerę ja tu przyjechałem, żeby na tym barłogu zdechnąć jak Łazarz, gdy nagle poczułem siły, jakby mi skrzydła urosły u ramion. Porwałem prześcieradło dla owinięcia się nim, buchnąłem w trzy ściany zanim znalazłem drzwi i wyleciałem do ubieralni. Porwałem z rąk kąpielowego spodnie i koszulę i 8 kilometrów do hotelu przebiegłem w godzinę.
   Podobne odczucia mieli pozostali 4 panowie, bo jeden nie skorzystał z tego punktu programu. Artylerzysta rzygał i jęczał, gdy dowiedział się, że jadł nadziewane dżdżownice, ślimaki, faszerowane chrabąszcze, słowiki, żabie udka itp. Wszyscy panowie zgodnie oświadczyli, że od śmierci uratowała ich tylko polska wódka wyborowa, która na szczęście również zdobiła chiński stół.
   Wołodia przyznał się, że na odprawie zapomniał nam powiedzieć, że po kilku kęsach trzeba czknąć, bo to jest znak dla Chińczyków, że gość jest syty, a oni na pewno sobie pomyśleli, że Polacy to straszne głodomory, bo dopiero po kilku godzinach komuś się odbiło.



(66) Pamiętnik Ludmiły - z życia wyższych sfer


Droga Lusiu.
Po raz pierwszy piszę nową datę. Twój list z 18 grudnia
otrzymałem 30-go. Zapewne wieźli go wołami, najpierw do Pewnego Ciekawskiego Pana [cenzura stanu wojennego - aut.], a dopiero potem na pocztę. P. C. P. przybił na kopercie okrągłą i podłużną pieczątkę powiadamiającą adresata o zaspokojeniu swej urzędowej ciekawości. W samym tekście P. C. Pana najbardziej zainteresował ten akapit listu, w którym doniosłaś o swoim poglądzie na życie i ludzi; ta część była zaznaczona klamerkami czarnym flamastrem. W jakim celu? Żeby przepisać? Sfotografować? Zastraszyć?
Myślę, że to szczególne zainteresowanie P. C. P. wynikło stąd, że w adresie umieściłaś tytuł, który nb. już mi nie przysługuje (Płk), i którego od lat nie używam. Badanie prawomyślności korespondentów osób z tym tytułem należy zapewne do głównych obowiązków P. C. P’ów.
Święta upłynęły rzeczywiście w „spokoju” – upić się nie było czym, włóczyć się nie było kiedy, kina i teatry zamknięte, w dodatku telewizor się popsuł. Niemal idealny spokój! Nie mogę powiedzieć, żebym się przeżarł, ale trochę zbyt wiele zjadłem potraw niedozwolonych. Zlekceważyłem dietę, więc teraz poszczę.
Moje gratulacje z okazji rozpoczęcia pisania pamiętnika. Tylko się nie zrażaj i nie przerywaj. Pisz według planu, aby niczego nie uronić. Zawsze uważałem, że nasze pokolenie żyjące na granicy dwóch epok, powinno wszystko skrzętnie spisywać; każdy opis zdarzenia ma wartość dokumentu. Można się przy tym nie krępować, to przecież nie do publikacji. Masz wnuki, jest komu rozbudzać wyobraźnię i uzupełniać lekcje historii. Dobrze byłoby wskrzesić tradycję kontynuowania rodzinnej sagi przez przedstawicieli każdego pokolenia. Wyobrażam sobie, co to byłaby za lektura po 100 latach! Podobno mój dziadek, Wincenty – Adam pisał pamiętnik, ale zaginął podczas wojny. Żałuję, że żadne z mych rodziców ani nikt z krewnych nie miał zacięcia do pióra. Nawet najskromniejszy żywot przynosi tyle interesujących informacji. 
Podobno jutro mają być włączone telefony. Co za radość i ulga. To wzajemne odcięcie od siebie, powrót do XIX wieku, było szokujące. Przywracając swobody w homeopatycznych dawkach, władza wie, co robi. Musiała zapewne czytać przypowiastkę o rabinie i kozie.

Ściskam Cię, pozdrowienia dla Ewy i jej nowej rodziny, wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!     Jerzy 


Ciocia Lusia radę wzięła sobie do serca.
Sanatorium w Ciechocinku, koniec lat pięćdziesiątych.

   W końcu lat sześćdziesiątych miałem przyjemność ponownie spotkać córki Ludmiły: Ewę i Mariolę, tym razem już jako dorastające panny. Postanowiły one zwiedzić stolicę. Któregoś pięknego dnia wpadły bez zapowiedzi z odwiedzinami do wujka Jerzego i cioci Marysi. Rodzice byli w lekkim szoku, ale przyjęli je gościnnie, a matka pokazała Warszawę. Niewiele pamiętam z tych wydarzeń, byłem w końcu o kilka lat od nich młodszy a w tym wieku to kosmiczna różnica.
   Na wieść, że Ludmile urodziła się wnuczka Ania, ojciec napisał do tej ostatniej list z prośbą, aby jej wręczyć, gdy osiągnie 18-ty rok życia. Tak też się stało.


Warszawa, 14 maja 1977 r.



Kochana Aniu,



Witamy Cię na tym „możliwie najlepszym ze światów”. Cieszymy się, że ta intronizacja odbyła się bez komplikacji, że Mamusia dobrze się czuje, że Babcia nie zemdlała z wrażenia a Tatuś po męsku przejął swoją nową funkcję. Wprawdzie nie jesteś w wieku epistolograficznym i nie możesz własnoręcznie odczytać tego posłania, ale mamy nadzieję, że Twoi najbliżsi przekażą Ci nasze życzenia, żebyś rosła zdrowo i na pociechę wszystkim, którzy Cię kochają.

   Gdy wybije północ roku 2000-nego, będziesz zapewne, jako femina studiosa, bawić się wesoło na balu akademickim, uśmiechniesz się pobłażliwie, gdy orkiestra zagra jakąś staroświecką czaczę lub bugi-ługi. Twoja cała świadoma działalność będzie związana z wiekiem XXI-szym, którego my sobie nawet wyobrazić nie możemy. Będziesz doznawać nieznanych nam wrażeń, posiądziesz wiedzę o nieznanych nam sprawach. A gdy wkroczysz w zaczynającą się po pięćdziesiątce dojrzałą młodość, czasem oglądniesz się wstecz i zdziwisz się, że to tak szybko przeleciało.

   Życzymy Ci więc, żeby czas był dla Ciebie łaskawy, byś długo korzystała ze wszystkich radości życia, jakie zaoferuje ludziom nadchodząca epoka.

   Całkiem w sekrecie (niech to pozostanie między nami) radzimy Ci, żebyś się nie pozwoliła uważać za najpiękniejsze i najmądrzejsze dziecko świata, ale któż to wyperswaduje rodzicom i babciom!

   Całujemy Cię wielokrotnie po kolei i wszyscy razem



Maria, Jerzy, Tomasz

Zabiełłowie


   List wywołał nieprzewidziany skutek. Po śmierci ojca kontakt z Czepitami urwał się. W kilka lat później zmarły zresztą zarówno Ludmiła jak i moja matka. Jednak Ania, zainspirowana listem i opowieściami rodzinnymi, postanowiła odszukać rodzinę Jerzego. Na początku nowego tysiąclecia przyjechała do stolicy i pewnego pięknego dnia zapukała do naszych drzwi. Niezwłocznie skontaktowałem się z córkami Ludmiły. Nasza przyjaźń trwa do dzisiaj.