sobota, 11 kwietnia 2015



(14) Świąteczne tradycje

   Ze wszystkich świąt najbardziej uroczyście obchodziliśmy Boże Narodzenie. Ta głęboko zakorzeniona tradycja bliska była sercom maluchów ze względu na choinkę i gwiazdkowe upominki. Choinkę przygotowywało się na wiele tygodni przed świętami. Bombek i innych szklanych ozdób bywało niewiele (znów te koszty!), natomiast wytwarzało się własnym przemysłem ozdoby z bibułki i kolorowego "glansowanego" papieru: kolczaste kule, łańcuchy, wisiorki. Do choinkowego wyposażenia należały oczywiście świeczki w lichtarzykach i "zimne ognie", cukierki, orzechy, jabłka i pierniczki, które z taką przyjemnością obrywało się z gałązek po świętach.
 
Reklama z lat międzywojennych (http://www.sfora.pl/polska/)

   W dniu wigilijnym obowiązywał ścisły post. Zamiast obiadu podawano śledzia i kartofle w mundurkach - dania, które degustowałem bez entuzjazmu. Dopiero wieczorem,         "z pierwszą gwiazdką na niebie", zaczynała się właściwa uroczystość. Pamiętam, jak niecierpliwie wyglądałem tej pierwszej gwiazdy! Nie zawsze zresztą można było zdążyć na ten pierwszy moment, ponieważ w małej kuchence z trudem pichciło się wszystkie potrawy na raz.
   Kolację wigilijną urządzano z całym rytuałem. Potrawy oczywiście postne: barszcz z uszkami, ryba, pierogi z serem, kompot ze śliwek, łamańce z makiem. Przy jedzeniu tego ostatniego dania starałem się omijać twarde łamańce, wyjadając smakowicie przyrządzony mak, który obaj z ojcem uwielbialiśmy. Z ciast często królowała babka drożdżowa, makowiec i kruche ciastka - wszystko oczywiście wykonane w domu. Uroczystość otwierało wzajemne składanie życzeń i dzielenie się opłatkiem. Wszyscy byli przy tym wzruszeni, łagodnie uśmiechnięci i serdeczni dla siebie nawzajem. Do stołu wigilijnego zasiadała też służąca. Jedno nakrycie ustawiano dodatkowo dla bezdomnego, na wypadek, gdyby się zjawił w ten uroczysty wieczór. Po kolacji zapalano świeczki i zimne ognie, gaszono lampę, a po rozdaniu upominków rozpoczynano śpiewanie kolęd. Do tej pory kojarzą mi się one z nastrojem tego wieczoru i ciepłem rodzinnego domu.
   W okresie świąt często zaglądali do nas kolędnicy. Były to całe przedstawienia z udziałem wielu aktorów, zwykle pomysłowo poprzebieranych: Herod w koronie, Śmierć z kosą, diabły i anioły - a wśród tej czeredy ogromna szopka oświetlona świeczkami. Po odśpiewaniu kolęd i okolicznościowych kupletów, przedstawienie kończyło się niezmiennie zakatrupieniem obrzydłego Heroda, porwanego do piekła przez rozfiglowanych diablików, ku wielkiej uciesze widzów, co roku z jednakową emocją przeżywających widowisko. Po wręczeniu datków pieniężnych i w naturze, cała wrzaskliwa trupa aktorska wysypywała się na dwór, by odegrać swą farsę dla kolejnych mieszkańców.
   Inne święta obchodzono mniej uroczyście, ale zawsze tradycyjnie, czego wyrazem były przede wszystkim potrawy. W Tłusty Czwartek faworki lub pączki, na Wielkanoc pisanki, szynka z chrzanem i lukrowana baba. Obowiązkowo też lukrowany baranek z chorągiewką. Barankowi próbowałem ukradkiem odgryźć nogę lub rogi, co spotykało się zawsze z protestem matki, która słusznie uważała ten wyrób za niehigieniczny, wielokrotnie obmacywany cudzymi rękami. Gdy byłem starszy, lubiłem w Wielką Sobotę chodzić ze "święconym". Na małym talerzyku układało się jajko (bez skorupki), chleb, sól, kawałek ciasta; wszystko to zawijano w serwetkę a jej cztery rogi zawiązywano w węzeł i tak przygotowaną święconkę zanosiłem do kościoła. Tam, gdy zebrała się większa liczba osób, wychodził ksiądz i po odmówieniu modlitwy, kropił owe dary boże święconą wodą. Jajko służyło w następnym dniu, przed wielkanocnym śniadaniem, do podzielenia się przy składaniu życzeń. Lubiłem właśnie ten przedświąteczny nastrój, ciepłe, wiosenne popołudnie i zapowiedź wielu smakołyków w niedzielny poranek.

Sprzedaż palm i baranków przed Wielkanocą, okres międzywojenny.
   W niedzielę poprzedzającą Wielkanoc, każdy dom obowiązkowo zaopatrywał się w wierzbowe gałązki z baziami, mające przypominać Chrystusową palmę. Gałązkami tymi chłopcy smagali dziewczęta po plecach i łydkach, gdyż we wszystkim musiał być element ludowej zabawy. Taką zabawą był też poniedziałkowy śmigus - niezbyt fortunny zwyczaj, który przetrwał do dziś, ku utrapieniu świątecznych strojnisiów. W naszym domu czyniono zadość oblewanej tradycji, strząsając na śpiochów kilka kropel wody kolońskiej. Ale później, przez cały ranek, raczej nie wychodziliśmy z mieszkania...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz