poniedziałek, 13 kwietnia 2015



(16)

Interludium: wsi radosna, wsi wesoła

   Należeliśmy do tej ponoć szczęśliwej kategorii mieszczan, którzy mieli krewnych na wsi - dwie siostry matki wyszły za mąż za rolników i mieszkały w dwóch sąsiednich wioskach na dalekim Wołyniu, w powiecie kostopolskim. Szczęście z posiadania rodziny na wsi polegało właściwie tylko na możliwości spędzenia wakacji za darmo (nie licząc przejazdów koleją). W latach, gdy o wczasach pracowniczych i masowych koloniach nikomu się nie śniło, miało to duże znaczenie; rodzice jednak rzadko korzystali z tej okazji. Ojciec tylko raz za mojej pamięci spędził tam parę tygodni, matka jeździła kilka razy. Ja byłem wysyłany najczęściej. Dwukrotnie w czasie wojny domy krewniaków wiejskich stały się dla nas przymusowym schronieniem. Tak więc miałem sposobność poznać życie wsi przedwojennej i zachować w pamięci jej obraz, pozwalający dokonać po latach wiele pouczających porównań. 


   Okolica, w której zamieszkiwały ciotki z rodzinami, stanowiła w całym tego słowa znaczeniu świat zabity deskami. Od najbliższej stacji kolejowej wieś Siedlisko była oddalona o 15 km, Omelanka - 20 km. Dostać się tam można było furmanką przemierzającą polne trakty biegnące przez piaski, lasy i bagniska. Nie było żadnych dróg bitych. W porze wiosennej i jesiennej droga stawała się nie do przebycia. Dla uzupełnienia obrazu dodajmy brak elektryczności i odległość kilku kilometrów do najbliższego urzędu pocztowego, 15 km do miasteczka, gdzie urzędował felczer, funkcjonowała apteka i kilka sklepów. Jak sobie dawano radę w razie choroby? W lżejszych przypadkach dawano sobie radę bez lekarza, w cięższych - umierało się również bez lekarza. Choć nie zawsze. Gdy podczas mojej bytności wuj Edward dostał ataku wyrostka robaczkowego, ciotka Janka wiozła go furką 40 km do najbliższego szpitala w Kostopolu. I cóż? Pacjent dojechał żywy, operacja się udała i po paru tygodniach wuj wrócił osłabiony, ale zdrów i wkrótce kontynuował ciężką harówkę na polu. My, rozpieszczeni przez cywilizację, z trudem możemy sobie uzmysłowić warunki, w jakich żyli ludzie na kresowych rubieżach.
----------------------------------------
"Siedlisko powstało w XVIII wieku. Na mapie austriackiej w tamtym czasie widniało pod nazwą Majdan Sieliska, w zapisach metrykalnych parafii w Stepaniu (Archiwum Akt Danych w Warszawie) figuruje pod nazwą Słoboda Sieliska. W 1943 r. było tu około 60 zagród i ponad 300 mieszkańców. Szkoła była w domu p. Mąkiewiczów. Dzieci z Siedliska uczęszczały również do szkoły powszechnej w Wyrce."


Wieś Siedlisko u progu wojny. Dom Mąkiewiczów pod numerem 33. Mapa sporządzona przez Janusza Horoszkiewicza.
(http://wolyn.ovh.org/opisy/siedlisko-03.html)
----------------------------------------

   Pod względem administracyjnym tereny te należały do Polski, ale w gruncie rzeczy był to obcy kraj. Nieliczna ludność polska żyła rozproszona w masie żywiołu ukraińskiego. Wsie polskie tkwiły jak rodzynki w cieście ukraińskim. W miasteczkach liczących około 2000 mieszkańców, osób narodowości polskiej było zwykle kilkadziesiąt: wójt i kilku urzędników gminy, paru nauczycieli, ksiądz, organista, kilku policjantów i sklepikarzy, urzędnicy poczty. Reszta to Żydzi i Ukraińcy. Szyldy były polskie, ale języka polskiego na ulicy się nie słyszało. Granica między terenami zamieszkałymi przez Polaków i Ukraińców przebiegała wyraźnie: we wsiach polskich nie mieszkali w zasadzie Ukraińcy a we wsiach ukraińskich - Polacy. Małżeństwa mieszane zawierano niezmiernie rzadko, raczej w Małopolsce Wschodniej i na Podolu. Obie narodowości traktowały się z nieufnością i niechęcią, niemal na granicy tolerancji. Ukraińcy uważali - nie bez racji - chłopów polskich za intruzów: przybyli oni tak naprawdę dopiero w drugiej połowie XIX w., po uwłaszczeniu dokonanym na obszarze Rosji. Niektóre wsie powstawały w trybie kolonizacyjnym i fakt ten pozostał w określeniu osady - wieś Omelanka na przykład, oficjalnie nosiła nazwę "Kolonia Omelanka". Wiele takich "kolonii" powstało na zachodnim Wołyniu po I wojnie, gdy władze polskie osadzały tam masowo byłych żołnierzy w ramach polonizowania terenów o zwartej ludności obcej. 

Osadnicy budują studnię, jedna z wołyńskich wsi.
We wschodniej części Wołynia nie brakowało kolonii niemieckich. Ten trzeci żywioł etniczny, podobnie jak pozostałe, zamykał się w swych osadach, ograniczając kontakty z pozostałymi narodowościami do niezbędnego minimum. Żydzi stanowili większość ludności miasteczek, tworząc hermetycznie zamknięte ghetta. Taka trwała wzajemna obcość nie sprzyjała integracji i zawierała zarodki nacjonalistycznych nienawiści, co dało w końcu upust znanym zbrodniom ukraińskim na Polakach, poprzedzonym wymordowaniem Żydów przez niemieckich okupantów. W latach 1942-44 Wołyń spłynął krwią a ponure wspomnienia rzezi będą jeszcze przez długie lata unosić się nad tą ziemią, która w czasach mego dzieciństwa tchnęła spokojem i beztroską wakacyjnych igraszek.
   Polskie i ukraińskie wsie różniły się znacznie wyglądem zewnętrznym domostw, jak też ubiorami i obyczajami mieszkańców. Chaty ukraińskie budowano według jednolitego standardu: drewniane, ze słomianych dachem i małymi, kwadratowymi okienkami, ustawiane zazwyczaj szczytem do drogi. Chłop ukraiński ubierał się zazwyczaj tradycyjnie w spodnie i koszulę z płótna tkanego w domowych warsztatach. Stopy owijane szmatami tkwiły w łapciach z lipowego łyka, tak zwanych "postołach". Zimą noszono baranie kożuchy a na głowie, o każdej porze roku, baranie czapy. Kobiety chodziły w koszulach i spódnicach wyszywanych w czarno-czerwone wzory, na głowach wiązały obowiązkowo chusteczki.  Zimą okrywały się grubą, wełniana chustą. W cieplejszej porze chadzano boso a wygląd stóp świadczył, że nieczęsto miały kontakt z mydłem.

Chłop wołyński.
   Domy chłopów polskich nie odznaczały się jakąś specyficzną architekturą. Wystrój i rozmiar zależały od zamożności właściciela. Spotykało sie tutaj jednak dość często naśladownictwo dawnych dworków (z ganeczkami). Dachy, prócz słomy, kryto też blachą, gontami i papą, ustawienie domów było bardziej zróżnicowane, okna większe, prostokątne, niekiedy nawet trzyczęściowe. Jednakże nie wszystkie izby miały drewnianą podłogę a w kuchni z reguły zastępowała ją gliniana "polepa". Kuchnia była też miejscem, gdzie się najczęściej przebywało. Tu w zimie było najcieplej, tu spożywano posiłki, gotowano karmę dla świń a w porze lęgu przesiadywały na jajach niespokojnie gdaczące kury. Zresztą drób wałęsał się po kuchni zawsze. W tych warunkach trudno było mówić o czystości i higienie. W rzadko wietrzonym mieszkaniu panował zaduch, kwaśny odór nieczęsto pranej odzieży i równie rzadko mytych ciał, zmieszany z woniami, jakie wydziela ptactwo domowe, psy, koty i "insza gadzina".

                     Odpoczynek po pracy, wieś wołyńska, lata trzydzieste.                                                                      

 (https://www.facebook.com/media/set/?set=a.164651580265689.40888.138690862861761&type=3).

   Umeblowanie należało do bardziej niż skromnych. Proste drewniane łóżka, stoły, ławy i skrzynie, sklecone przez wiejskiego stolarza. W niektórych okolicach Polski - we wsiach łowickich, kurpiowskich czy podhalańskich - meble o wystroju regionalnym stanowiły niekiedy przykład kunsztu artystycznego i były wzorem modnego do dziś stylu "rustique". Na Wołyniu nic z tych rzeczy. Odnosiło się wrażenie, że ciężki trud zdobywania codziennego chleba tłumił chęć zajmowania się estetyką życia. Może wynikało to też z faktu, iż ludzie nie czuli się całkiem pewnie? W każdym razie nie powstała tam sztuka regionalna.

Chłopi ukraińscy, Wołyń. Źródło jak wyżej.
   Ubiór codzienny chłopów polskich niewiele się różnił od ukraińskiego, jednak w niedzielę wkładano ubrania "miejskie", trzewiki lub buty z cholewami, głowy przykrywano "macie-jówką" lub zwykłą czapką z daszkiem. W dni świąteczne kobiety chętnie nosiły perkalowe sukienki i trzewiczki lub pantofle, w czasie długich wędrówek do kościoła uciskających nieprzyzwyczajone do nich stopy. W takich przypadkach podczas podróży trzymano je w rękach i nakładano dopiero przed wejściem.
   Poziom życia i warunki pracy chłopów wołyńskich nie odbiegały od warunków panujących w innych dzielnicach ówczesnej Polski. Była to ciężka, nieludzka harówka bez żadnych szans na jakąś poprawę. Nie mechanizowano najcięższych prac, prawie nie znano nawozów sztucznych; o traktorach słyszano, ale nikt ich nie widział. Wszystkie czynności w gospodarstwie wymagały siły mięśni a za podstawowe narzędzia służyły: kosa, sierp, pług jednoskibowy, drewniana brona, cep, grabie, widły i motyka. Gdzieniegdzie używano najprostsze maszyny jak sieczkarnia czy wialnia (dla oczyszczania ziarna od plewy).  W całej wsi znajdowała się jedna młockarnia kieratowa (poruszana siłą mięśni koni), którą właściciel wypożyczał dla omłotów bogatszym sąsiadom.
   Nie było też ucieczki od losu. Młody wieśniak po ukończeniu służby wojskowej wracał do wsi i obejmował gospodarkę ojca albo jej wydzieloną część, a jeśli ziemi nie starczało, zostawał parobkiem u bogatszego. Rzemiosło było mało rozpowszechnione a zawód stolarza czy kowala przechodził zwykle z ojca na syna. Rzadko trafiała się posada państwowa, np. gajowego lub policjanta. Tylko niektórzy trafiali do folwarków i majątków albo cukrowni - w ramach prac sezonowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz