poniedziałek, 6 kwietnia 2015



(9) Koniec skróconej historii

   Wybuch wojny pogorszył jeszcze bardziej skromne warunki bytowe rodziców. 12 września wypłacono ojcu trzymiesięczną pensję i urzędy uległy likwidacji. Tego samego dnia udaliśmy się w tułaczkę na Wołyń - właściwie niepotrzebnie, ale któż wówczas był w stanie prawidłowo ocenić sytuację? Kilka tygodni przebywaliśmy u rodziny na Siedlisku i w Hucie Stepańskiej. Niemcy tam nie dotarli, za to 17 września przeżyliśmy koniec II Rzeczypospolitej - na tereny zabużańskie wkroczyła Armia Czerwona. Ojciec pierwszy wrócił do Brześcia i zawiadomił nas listownie, że możemy przyjechać. Po powrocie żyliśmy wprawdzie "na własnych śmieciach", ale cierpiąc niedostatek. Wkrótce unieważniono walutę polską, co z dnia na dzień pozostawiło nas bez grosza. Ojciec sprzedał Żydowi-jubilerowi dewizkę od złotego zegarka po dziadku, co na jakiś czas wystarczyło na życie. Pracy jednak nie mógł dostać. Może i nie dołożył w tym kierunku dostatecznych starań, żyliśmy przecież wszyscy w niezłomnym przekonaniu, iż wojna potrwa jeszcze kilka miesięcy a na wiosnę wkroczą wojska francuskie i angielskie by przywrócić dawny porządek. Jak to miało wyglądać, zwłaszcza za Bugiem, nikt sobie głowy nie zaprzątał. Tymczasem sprzedawało się na "tołkuczce", czyli na rynku, wszystko co miało jakąś wartość. Niewiele tego było.

Rynek w Brześciu w czasie wojny.

   Na wiosnę 1940 r. rozpoczęliśmy z ojcem pracę jako robotnicy fizyczni w ogrodzie miejskim. Płaca była nędzna, ale wystarczała na zupę z chlebem. Jednakże już w maju kazano nam opuścić miasto. Był to okres wydawania sowieckich dowodów osobistych - w dowodzie ojca, w rubryce "zawód" wpisano: "bywszyj podporucznik polskoj armii", co automatycznie uniemożliwiało uzyskanie lepszej pracy, a także przystawiono pieczątkę zakazującą przebywania na obszarze bliższym niż 100 km od granicy. Cóż było robić? Sprzedaliśmy za grosze resztę ruchomości i z kilkoma tłumoczkami znów udaliśmy się na Wołyń. Zamieszkaliśmy w Omelance u Bielawskich. Rodziny Mąkiewiczów w Siedlisku już nie było - wuj został aresztowany, ciotka Janka z dziećmi wywieziona do Kazachstanu. Na tej głuchej wsi ojciec tym bardziej nie mógł znaleźć pracy. Do ciężkiej harówki na roli był za słaby. Żyliśmy więc na łasce krewnych. Okres ten fatalnie odbił się na zdrowiu rodziców, zwłaszcza ojciec był ogromnie przygnębiony i nie widział wyjścia z sytuacji. Po pół roku beznadziejnej wegetacji zdobył się na akt rozpaczliwy: napisał podanie do NKWD w Brześciu, prosząc o zezwolenie na powrót. Nie wiem, jakiej użył argumentacji, ale z początkiem 1941 r. nadeszła odpowiedź pozytywna. Do dziś pamiętam, jak ojciec skakał z radości i całował z uniesieniem zmięty urzędowy papierek, który przywracał mu nadzieję na ułożenie rodzinie samodzielnego bytu. Trudno też pojąć, co spowodowało przychylną reakcję władz sowieckich. Widocznie zostały zaskoczone, że ktoś tak bezpośrednio zwraca się do nich z zaufaniem - pewnie niewiele notowano wtedy podobnych przypadków. Wróciliśmy więc do Brześcia z wielkim uczuciem ulgi i chociaż sytuacja była wciąż ciężka - mieszkaliśmy bowiem kątem u znajomych - ojciec otrzymał jednak, po wymianie dowodu osobistego, lepiej płatną pracę księgowego. Ja po staremu podjąłem pracę fizyczną w ogrodzie i jakoś zaczęliśmy wegetować, szczęśliwi, że nie musimy zawdzięczać każdego kęsa chleba komuś, kto daje do zrozumienia, że czyni to wspaniałomyślnie.

   Nowa "idylla" nie trwała długo. 22 czerwca Niemcy uderzyli na ZSRR a Brześć był oczywiście na pierwszej linii natarcia. O godzinie 6 rano znaleźliśmy się już pod hitlerowską okupacją. Dom, w którym mieszkaliśmy, spłonął od ognia artyleryjskiego. Zdołaliśmy ocalić ubrania i pościel. Nastał najtrudniejszy okres w ciągu całej wojny - do jedzenia nie było nic. Jako pogorzelcy otrzymaliśmy z magistratu przydział na mieszkanie opuszczone przez jakąś rosyjską rodzinę. Był tu mały ogródek, w którym owocowała jedyna jabłoń. Owoce tego drzewka były podstawą naszego pożywienia przez wiele następnych tygodni. Gotowało się je z mąką ziemniaczaną i ta ni to zupa, ni kisiel wraz z kawałkiem trzcinowatego chleba stanowiła jedyny posiłek przez dłuższy czas. Potem zaczęliśmy sobie jakoś dawać radę, głównie dzięki temu, że udawało mi się czasem coś ukraść w niemieckich magazynach żywnościowych, gdzie pracowałem jako robotnik. Z kolei ojciec został księgowym w biurze elektrowni, ale jego pensja starczała zaledwie na kilka dni. Wyrzucano nas kilkakrotnie z mieszkań. Wkrótce minął szczytowy okres niemieckiej euforii z powodu łatwych zwycięstw na Wschodzie, front zaczął powracać, miasto przeżywało naloty sowieckiego lotnictwa. W czerwcu 1944 r. zostałem aresztowany i osadzony w więzieniu jako podejrzany o sabotaż i grabież mienia niemieckiego. Był to straszny cios dla rodziny - wiadomo, czym oskarżenie mogło się dla mnie skończyć. Uratowała mnie matka. Poszła do jednego z urzędników niemieckich. Uchodził on za człowieka przyzwoitego a przy tym niechętnie usposobionego do hitlerowca, który wpakował mnie do więzienia. I stał się cud: ów rehlmeister Beckmann załatwił zwolnienie i nawet odwiózł mnie do rodziców. Wprawdzie potem dla formalności zostałem osadzony na dwa tygodnie w obozie pracy, była to jednak fraszka w porównaniu z tym, co czekało mnie w razie pozostania w łapach SD.

   W lipcu uciekliśmy z Brześcia pociągiem towarowym na zachód. Miasto było bombardowane każdej nocy, poza tym ogólnie spodziewano się, że front stanie dopiero na Bugu. Byliśmy zresztą przekonani, iż po wojnie wschodnią granicą Polski będzie linia Curzona, przebiegająca z grubsza wzdłuż Bugu. Po dwóch dniach podróży wyładowaliśmy się w Mińsku Mazowieckim, gdzie ojciec miał znajomych i przy ich pomocy planował doczekać końca okupacji. Wyzwolenie nadeszło szybko. Już 31 lipca Mińsk został zajęty przez wojska sowieckie i polskie a w październiku  zmobilizowano mnie i wyjechałem do Lublina. Wkrótce po moim wyjeździe ojciec zawiózł matkę do Białegostoku, do ciotki Miry, a sam również zgłosił się do wojska. 
Wacław Zabiełło, 1945 r.

   Jako porucznika rezerwy przydzielono go do kwatermistrzostwa pułku artylerii, przebył z nim szlak bojowy do Gniezna, gdzie latem 1945 r. został zdemobilizowany i objął stanowisko naczelnika urzędu skarbowego w Sławie Śląskiej. Rodzice zamieszkali w zamku, należącym swego czasu do Himmlera. Przyjeżdżałem do nich, już jako oficer WP, z okazji świąt lub urlopów i znów przez kilka dni czułem się jak w prawdziwym, przedwojennym domu. Chwile te były jednak krótkie. Dorosłem     i moje życie z konieczności toczyło się  już własną drogą. 
 
Rada Narodowa Sławy Śląskiej, 1946 r. Wacław Zabiełło o głowę wyższy od pozostałych w pierwszym rzędzie.


   Jesienią 1946 r. zostałem przeniesiony do Warszawy a wiosną skierowany na placówkę dyplomatyczną do Rzymu. Przed wyjazdem za granicę przyjechałem pożegnać rodziców. Wówczas, w marcu 1948 r., widziałem ojca po raz ostatni. Na zawsze zapamiętałem jego wysoką postać na peronie małej stacyjki, gdy z odkrytą głową, osiwiały i lekko zgarbiony, patrzył w smutnym zamyśleniu na ruszający pociąg.
 
Rodzice w 1948 r.
   Latem tego roku ojciec zachorował, utworzył mu się na karku karbunkuł. W powiatowym szpitalu w Lesznie nie umiano sobie dać z tym rady. Karbunkuł zatruł organizm, spowodował częściowy paraliż górnej części ciała i wreszcie śmierć w dniu 18 listopada 1948 r.  Z trudem zdążyłem przyjechać do Sławy w dniu pogrzebu.
   Po kilku dniach odwiozłem matkę do Białegostoku, dokąd ją serdecznie zapraszała ciotka Mira. Mimo prawdziwie rodzinnej atmosfery, matka czuła się tam jednak źle, miała wrażenie, że jest już nikomu niepotrzebna. Po kilku miesiącach powróciła do Sławy, gdzie w dawnym mieszkaniu zatrzymano dla niej jeden pokój. Gdy przyjechałem latem 1949 r. z Rzymu, postanowiliśmy, że tymczasem zamieszka we Wrocławiu u Wirpszów a ja będę się starał o mieszkanie w Warszawie. Dopiero po roku otrzymałem przydział na służbowy pokój z kuchnią, co pozwoliło sprowadzić matkę. Znów byliśmy razem. Przez następne 20 lat matka mieszkała ze mną a potem z moją rodziną. Mimo ciężkich schorzeń, dzięki dobrej opiece lekarskiej do końca była czynna, prowadziła gospodarstwo domowe, uczyła wnuka. Postępujące wyniszczenie organizmu, zwłaszcza choroba nerek i serca, spowodowały zgon w dniu 5 lutego 1971 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz